Wywiad

Ksiądz Józef Świdnicki: wspomnienia o posłudze w podziemiu

Ви також можете прочитати цю статтю українською мовою

03 sierpnia 2012, 10:58 1583 Olena Kaczurowska

Ukraińskiego kapłana ks. Józefa Świdnickiego rosyjscy katolicy starszego pokolenia do tej pory dobrze pamiętają. W latach 1970‑80 podczas apogeum ateizmu wzdłuż i wszerz objeździł Syberię i Środkową Azję, wszędzie ewangelizując oraz zakładając katolickie wspólnoty. rzymsko‑katolickie i greckokatolickie parafie na tych obszarach powstały właśnie dzięki posłudze ks. Józefa.

Ma on za sobą podziemne studia w seminarium ryskim, niedługi czas oficjalnej posługi w Żytomierzu oraz lata podziemia na Ukrainie, w Rosji i w Azji. W 1984 roku  za działalność misjonarską ks. Józefa było uwięziono. Obecnie prałat Józef Świdnicki służy w rodzimej Murafie na Winniczyźnie. Chociaż minęło już wiele lat, świetnie pamięta, co to oznacza być katolickim kapłanem w Związku Radzieckim.

Kapłan w czasach radzieckich nie miał prawa katechizować młodzieży, co więcej nie miał prawa do katechizacji dzieci. Za to po raz pierwszy dostałem mandatу: 50 rubli, później — 250 rubli; za trzecim razem dostałem 3 lata więzienia. Jednakże prowadziłem katechizację w swoim kościele. Po Mszy świętej wszystkie dzieci zostawały, ja przebierałem się i wychodziłem na środek kościoła, opowiadałem jakieś śmieszne historyjki, zadawałem pytania, no i tym po trochu katechizowałem.

Katechizacja była podpolną. W świątyni ja tylko szlifowałem to, co w mieszkaniach konspiracyjnie katechezowali ludzie. Dotąd byli zapraszani wyłącznie znajomi, rozdawano katechizmy, które były tajemnie drukowane pod kopiarkę po 9 egzemplarzy. Wtedy był jeszcze katechizm trydencki: «pytanie-odpowiedź», teraz już takich nie ma.

Na Białorusi była jedna «mistrzyni», która drukowała katechizmy na całą Rosję. W godzinach pracy wykonywała obowiązki sekretarki w szkole, a po pracy oraz w dni wolne drukowała katechizmy. Ona znała tekst na pamięć. Tysiące, dziesiątki tysięcy konspiracyjnie wydrukowanych katechizmów rozdawałem na Białorusi, Rosji oraz Ukrainie. W taki sposób znajoma maszynistka zrobiła mi lekcjonarz. W ogóle to się nazywało «zakazana działalność podziemna» i za to była kara.

Trzy lub cztery lata służyłem konspiracyjnie. Przyjeżdżałem w gości do któregoś kapłana, który oficjalnie służył, spowiadałem u niego ludzi. W kościele byli dyżurni, jak tylko wynikało jakieś niebezpieczeństwo, zaraz podawali mi znak, a ja w krawacie wychodziłem stąd i stawałem wśród ludzi. Tak jeździłem do Gródka (obwód Chmielnicki — red.) do ks. Karasiewicza, więc w ciągu 3 lat, od 1971 po 1973, wyspowiadałem 12 tys. osób.

Kiedy mieszkałem w Rydze, zaprzyjaźniłem się z hippisami. Oni przyjeżdżali z różnych miast: Moskwy, Leningradu, Kijowa. Wśród nich byli również dzieci przedstawicieli wyższych władz, na przykład, był syn kierownika KGB Moskwy. Faktycznie oni wszyscy byli niewierzący, jednak interesowali się czymś. Zbieraliśmy się i wyjeżdżaliśmy gdzieś za miasto nad rzekę, tam rozmawialiśmy. Później wielu z tych hippisów zostało chrześcijanami.

" Później wielu z tych hippisów zostało chrześcijanami.

Wtedy było bardzo wielu ateistów. Kiedy pracowałem w Żytomierzu, do mnie przychodzili ateiści, a nawet instruktorzy ateizmu obwodowej partyjnej organizacji. Zadawałem im pytania, na które nie mieli odpowiedzi. Opowiadałem o opisanych w literaturze radzieckiej przypadkach telepatii, o tym jak umarli objawiali się żywym, przekazywali jakąś informację. Prosiłem ateistów i materialistów wytłumaczyć, skąd biorą się te mądre nośniki informacji, skoro po śmierci człowieka zostaje wyłącznie proch. Miałem takie dyskusje po osiem, a nawet po 18 godzin, i to kończyło się zwycięstwem. Takie rozmowy były moim hobby. W jednym miasteczku po czterech moich wizytach, podczas których ja osobiście rozmawiałem z ludźmi, liczba wierzących wzrosła od 20 do 140 osób.

Podróżowałem po całym Uralu i Syberii. Miałem ze sobą tylko małą torbę. Miałem jakiś jeden adres, a tam ktoś dawał inny i tak dalej. 1982 rok spędziłem dziennie i nocnie w drodze. Objechałem Środkową Azję — ogólnie 95 punktów. Nie miałem zamiaru osiedlać się; wędrowałem od jednego punktu do innego, wszędzie organizowałem ludzi, żeby zbierali 20 osób i rejestrowali w wykonawczym komitecie miasta wspólnotę religijną. Tam jeden znajomy, tam dwóch, a później wokół jednego gromadziło się po 20‑30 osób, tworzyła się wspólnota.

W Biszkeku pewnego razu na ulicy zacząłem rozmowę z kobietą o psie, z którym spacerowała. Ona później przyprowadziła ok. 20 osób. Wszyscy zbierali się u niej w domu — siedzieliśmy, piliśmy herbatę, rozmawialiśmy. Nawet nie o Bogu mówiliśmy. Opowiadałem coś ciekawego z astronomii lub fizyki, mówiłem o leczeniu ziołami. Najważniejsze było na początku zdobyć przychylność ludzi, a później po troszku, powolutku już zaczynałem mówić im o Bogu. A za miesiąc kupiliśmy już w Taszkencie mały domek dla nabożeństw.

Kiedy leciałem samolotem, jechałem pociągiem zawsze miałem jakiś interesujący magazyn, czytając, trzymałem tak, żeby zainteresować sąsiada. Tak wynikały nowe przyjaźni. Całą drogę opowiadałem im coś ciekawego. A później pytałem, kim są z zawodu. Ktoś był inżynierem, ktoś nauczycielem. «A ja księdzem», — mówiłem. «Jak to? — dziwili się oni. — A skądże Pan tyle wszystkiego zna o wytrzymałości materiałów, o modułu Younga?» A ja wszystko to znałem jeszcze od uniwersytetu budownictwa, na którym studiowałem. Bardzo mi łatwo było zarzucać wędkę na techniczne tematy. Często w pociągu z przypadkowym sąsiadem mogliśmy rozmawiać przez całą noc. Ważne dla mnie było na początku przedstawiać religię nie od dołu, a podsyconą konkretnością nauki.

W mieście Frunze był ksiądz — taki już staruszek. Jego parafianami byli grekokatolicy i kilku katolików obrządku łacińskiego. Było tam też kilku wierzących z Litwy. On do mnie mówi: «Zostań tu z nimi, bo ja już mam 85 lat, zostało mi życia rok lub dwa, a na całą Środkową Azję nie ma kapłana, nawet w podziemiu». Zatem zostałem w Azji, w Duszanbe, tam zaprzyjaźniłem się z dwiema dziewczynami, które przedstawiły mnie jeszcze kilku osobom. Tak więc powstała grupka z 12 osób. Katechizowałem ich, przerobiliśmy cały program, a później wysłałem ich na misję do innych miast. Pod jakimś pretekstem nawiązywali kontakt z ludźmi na ulicach i zaczynali z nimi rozmawiać, powoli przechodząc do rozmowy o Bogu.

Później w Duszanbe miałem już siedem grup młodzieży po całym mieście. Zbieraliśmy się na herbatę. Trzech lub czterech wiernych, a reszta po prostu czyiś zaproszeni koledzy. Dwie dziewczyny w ciągu roku przyprowadziły 360 osób, ale oczywiście później pozostali nie wszyscy.

«To, że klękacie, mi nie wystarczy. To, że tak pięknie składacie ręce, też mi nie wystarczy. Musicie nawracać innych. Tutaj powinna być żywa młodzież» — mówiłem do nich.

" Wiedziałem, że prędzej czy później zostanę aresztowany, ale chociaż coś zrobię.

W kościele wprowadziłem praktyki, podobne do protestanckich. Zaledwie skończyła się Msza, ktoś z młodzieży podchodzi do ludzi, którzy byli w kościele po raz pierwszy: «Dzień dobry! Czy możemy się zapoznać? Jesteśmy parafianami tej świątyni. Czy Państwa coś interesuje? A może Pan/Pani chce porozmawiać z kapłanem? Może są jakieś pytania?». Osoba, która przychodziła, już nie znikała z pola widzenia.

Gdy w jakimś mieście potrzebowałem kilku katolików, wysyłałem kilka kobiet do świątyni prawosławnej. Tak na przykład, było w Tiumieni. Trzeba było zarzucić haczek, żeby znaleźć ludzi. Kobietom, które wysłałem do kościoła prawosławnego, powiedziałem: «Po liturgii przypatrujcie się ludziom, którzy będą wychodzić. Najpierw słuchajcie języka. Jeśli dialogują po ukraińsku — to nasi, jeśli po białorusku — też nasi. To wszystko katolicy. Jeśli nie katolicy — też dobrze». Za jeden raz znalazły ośmiu. A teraz już od 20 lat tam otwarty kościół katolicki.

W Jekatierinburgu (kiedyś Swierdłowsk) ktoś z przedszkola prosił «Caritas» pomocy z dostarczaniem mleka w proszku. Zadzwoniłem pod ten numer, powiedziałem: «Jestem w katolickim księdzem, chcę z wami się spotkać». Na spotkanie przyszło dwóch. Porozmawialiśmy w kawiarni przy herbatce, później przedstawili mnie jeszcze komuś i tam powstała wspólnota. Ja do nich przyjeżdżałem raz na dwa tygodnie. A teraz tam wspólnota z dwustu członków. Kapłanem jest ksiądz, którego ochrześciłem w Duszanbe.

Wiedziałem, że prędzej czy później zostanę aresztowany, ale chociaż coś zrobię. W 1984 roku władze zrozumiały, że już mam siedem wspólnot w Duszanbe, a był taki artykuł «Zorganizowanie podziemnych ugrupowań», więc przypisano mi «Utworzenie grup wsród młodzieży wierzącej w celu zniesławienia ustroju radzieckiego» — 5 lat więzienia z całkowitą konfiskacją mienia. Mimo to w tym momencie, jeżdżąc po Związku Radzieckim, założyłem jeszcze 14 wspólnot w różnych miastach, a w Tadżykistanie zbudowałem jeszcze kościół. Więc chcesz czy nie chcesz, władzom trzeba było mnie skazać.

W więzieniu sprawowałem Mszę z kawałkiem chleba ale bez wina, no bo gdzie bym mógł wziąć wino… Przyjął to Pan Bóg czy nie — nie wiem, ale dla siebie codziennie sprawowałem takie Msze. «Pan z wami». Sam sobie odpowiadałem: «I z duchem twoim». Władze więzienne od razu uprzedziły mnie: «Będziesz prowadzić agitację — zanocujesz w piwnicy w samej koszuli, gdzie powyżej ośmu stopni temperatura nie podnosi się, co więcej stamtąd więźniowie wychodzą z gruźlicą». Odpowiedziałem im, że nie agituję, ale dla każdego, kto mnie o coś spyta, będę odpowiadać. A ludzie często do mnie przychodzili. Bywało tak, że około 30 razy zapisywałem modlitwy innym więźniom.

Pewnego razu jednego więźnia bolały zęby; ja potrzymałem nad nim ręce, pomodliłem się i ból minął. Po jakimś czasie kiedy pracowałem w warsztacie, przychodzi do mnie oficer i mówi: «Pajdiom so mnoj». Przeprowadził mnie na zaplecze i dalej prosi: «Połóż na mnie swoją rękę — bardzo mnie bolą zęby». Położyłem, zacząłem się modlić, a za kilka minut on powiedział, że ból minął. A ja, prawdę mówiąc, bardzo wątpiłem w to, że potrafię pomóc. Potem wiele razy tak było. Ktoś skaleczył rękę trakiem — po mnie ktoś przyszedł i poprosił potrzymać rękę, żeby zatamować krwawienie. Trzymałem, dziwnie, ale krwawienie naprawdę zatrzymało się.

Przy ołtarzu nie czuję zmęczenia. Czasami młodzi księża mówią: «Jestem zmęczony, bo dzisiaj trzy Mszy odprawiłem». A ja do nich: «Następnego razu daj mu te msze, żebym odprawił. Dzisiaj sześć odsłużyłem i jeszcze potrafię».

 

Інші статті за темами

СЮЖЕТ

ПЕРСОНА

Józef Świdnicki

Zauważyłeś błąd? Zaznacz fragment tekstu i naciśnij Ctrl+Enter.

ПІДТРИМАЙТЕ CREDO
Шановні читачі, CREDO — некомерційна структура, що живе на пожертви добродіїв. Ми з вдячністю приймемо Вашу допомогу. Ваші гроші йдуть на оплату сервера, роботу веб-майстра та гонорари фахівців. Переказ через ПриватБанк: Пожертвування можна переказати за такими банківськими реквізитами:

5168 7427 0591 5506

Благодійний внесок ПРИЗНАЧЕННЯ ПЛАТЕЖУ: Добровільна пожертва на здійснення діяльності часопису CREDO.

Інші способи підтримати CREDO: (Натиснути на цей напис)

Щиро дякуємо читачам за жертовність усім, хто нас підтримує!
Підпишіться на розсилку
Кожного дня ми надсилатимемо вам листи з найважливішими та найцікавішими новинами

Spelling error report

The following text will be sent to our editors: