Wywiad

Witali Świncicki: «Poszedłem na wojnę z przekonaniem, że mój Bóg jest ze mną»

Ви також можете прочитати цю статтю українською мовою

07 grudnia 2015, 18:42 1656 Vita Jakubowska
Віталій Свінціцький

Witali Świncicki, żołnierz 80‑ej Lwowskiej Samodzielnej Brygady Powietrzno‑Szturmowej, który oprócz 15‑dniowego urlopu pozostawał na froncie 15 miesięcy, opowiedział CREDO o życiu na polu walki.

— Co Pan poczuł, gdy dostał Pan wezwanie?

— Nie dostałem żadnego wezwania, jestem ochotnikiem. To była kwestia mojego sumienia. Wystarczyło i tego wszystkiego, co wydarzyło się na Majdanie, zwłaszcza lutowe wydarzenia, kiedy zginęło tylu młodych mężczyzn — studentów, bezbronnych, niewinnych ludzi…Kiedy zaczęła się wojna, a to jest wojna, nie inaczej, na front pojechali młodzi i niedoświadczeni chłopaki, jeszcze żołnierze na kontrakcie, którzy mają po 20 lat (ja nazywam ich synkami), więc poszedłem na ochotnika. Jak mogłem być tutaj, gdy oni tam giną? Dla mnie, człowieka, który był w wojsku, ma pewne doświadczenie wojskowe — odpowiedź była oczywista. Zresztą, to był ten moment, gdy zdajesz sobie sprawę: to na długo, więc trzeba być tam, gdzie możesz przynieść jakąś korzyść, czegoś nauczyć młodych i niedoświadczonych, gdzieś przykryć, wnieść swoją cząstkę w tę walkę. W lipcu 2014 roku poszedłem do komisariatu wojskowego i poprosiłem się na front. Otrzymałem stopień szeregowego.

— Wielu ludzi mówi, że wojna zmusza ponownie przejrzeć swoje relacje z Bogiem, odkrywa Jego obecność. Często ateiści stają się wierzącymi ludźmi i to nie patos. Czy mogę spytać, czy coś podobnego Pan doświadczył?

— Właśnie zawsze byłem przekonany, że mam dokładnie ukształtowane i stabilne relacje z Bogiem. Szedłem przez życie z wiarą w Boga. Rodzice ochrzcili mnie, moja babcia jak mogła i o ile wiedziała, dbała o moje wychowanie religijne. Ale, jak to często zdarza się w życiu — człowiek raz zbliża się do Boga, a raz oddala się. Miałem tak, ale mimo wszystko, zawsze czułem, że Bóg działa w moim życiu, że On jest zawsze obecny. Dzięki temu nauczyłem się nie martwić o rzeczy, na które nie mam wpływu, oraz oddawać w ręce Boże to, na co brakuje mi siły. Może dlatego nie miałem żadnego punktu zwrotnego w relacjach z Bogiem na wojnie. Po prostu poczucie Jego obecności nasiliło się jeszcze bardziej.

Tuż przed wojną uświadomiłem sobie lub jakoś wyczułem, że muszę przyjąć Sakrament Bierzmowania. Odczułem potrzebę Ducha Świętego. Długo szedłem do świadomości tego, więc w 2014 roku, po sześciomiesięcznym przygotowaniu przyjąłem Sakrament Bierzmowania. To było dla mnie bardzo ważne wydarzenie. Pamiętam, z jakim entuzjazmem uczęszczałem na katechezę. Bywałem nawet zirytowany, jeśli spotkanie z jakiegoś powodu miało być odwołane. Dzięki przygotowaniu do bierzmowania, wypełniłem luki w swojej wiedzy religijnej; nadal nie wszystko wiem, ale posuwam się dalej.

Myślę, że właśnie dzięki bierzmowaniu, wzmocniło się we mnie przekonanie, że moje miejsce na froncie, więc poszedłem na wojnę przekonany, że mój Bóg jest ze mną.

— Czy zdarzało się podczas służby w wojsku spotykać ludzi, którym wojna otworzyła oczy na Boga?

— Tak, widziałem, co czyni z ludźmi świadomość faktu, że możesz umrzeć w każdej chwili. Kiedy patrzeć śmierci w oczy częściej, niż na swoje odbicie w lustrze, kiedy śmierć na każdym kroku: siedzisz tu z kolegą, grasz w szachy, a za pół godziny idziesz zbierać jego ręce i nogi do worka, aby to oddać lekarzom. I rozumiesz, że istnieją rzeczy, na które nie masz wpływu. Ta świadomość może całkowicie zmienić ludzi. Pracowaliśmy przez około miesiąc z jedną brygadą, a służył tam jeden chłopak — narkoman ze stażem, ale po pierwszych atakach, po krwawej masakrze, którą zobaczył na własne oczy — zmienił się. Nie tylko zmienił zły nawyk, ale także pozbył się nałogu, stał się wierzącym, z głębokim przemyśleniem życia. To było zadziwiające. I on taki niejeden. W czasie mojej służby naprawdę widziałem wielu młodych facetów i dojrzałych mężczyzn, którzy odkryli Boga dla siebie. Niestety, widziałem też coś innego — ludzie przed obliczem śmierci przeklinali Boga, wyrzekali się Jego i, szczerze mówiąc, to bardzo przerażające — takie wrażenie, że widać, jak szatan ciągnie jego duszę do otchłani. Osoby te są niebezpieczne dla siebie i dla innych — alkohol powoduje nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa zarówno podczas użytkowania broni, jak i pod względem zachowania się w specjalnych warunkach; taki człowiek staje się nierzetelny i wszyscy jego podopieczni tracą poczucie bezpieczeństwa.

— Czy trudno wracać do spokojnego życia?

— To trudne. Postanowiłem sobie, że będę to robił stopniowo — dlatego po demobilizacji wciąż wracam na Wschód do swoich. Przyjechałem akurat wczoraj i jutro znowu wracam. I tak periodycznie od października. Ciągnie. To jest mój sposób na dostosowanie się do życia cywilnego. Mam wielu przyjaciół wśród żołnierzy zawodowych, i gdyby ktoś na początku wszystkich wydarzeń ośmielił się powiedzieć, że to wszystko na marne i że ta wojna niczego nie zmieni, to oni za coś podobnego postawiliby go pod ścianę. Teraz są wyczerpani i zmęczeni, częściowo zdesperowani, którzy pytają mnie, po co ja ciągle tam jeżdżę, jeśli wygląda na to, że rzeczywiście wszystko jest na próżno… Ale nie dla mnie. Nie jestem za polityką, nie jestem za hasłami lub ideami — jestem za moim krajem, jestem przeciw agresorowi — jeśli zajdzie taka potrzeba, będę do końca życia w tych rowach, by nie puścić wroga dotąd, gdzie są nasze dzieci i żony. Poza tym, nie mogę zostawić tych młodych chłopaków, obawiam się, że władze zaczną powoływać pod broń wszystkich z rzędu. A z kim będą walczyć ramię w ramię — z alkoholikami i łajzami, na których nie można polegać?

— Czy wojna wciąga?

— Nie to że wciąga, ale póki trwa, to jakoś niewygodnie jest mi w domu. Dobrze i komfortowo czuję się tylko z tymi ludźmi, z którymi służyłem. Mogę rozmawiać z nimi, ja im ufam, mogę na nich polegać. Jak mówi się, prawdziwy przyjaciel poznaje się w biedzie? Więc wojna jest najwyższym poziomem sprawdzenia. Lepiej niż na wojnie, nigdzie nie poznasz człowieka. A w życiu cywilnym być może nigdy bym nie spojrzał w jego kierunku, ponieważ nie dorównuje jakimś moim warunkowym wartościom, a na wojnie okaże się osobą, która uratuje tobie życie bez zastanowienia się. Właściwie, moi przyjaciele pomogli mi pojąć, że to nie «tu» wszystko się zmieniło, podczas gdy nie byliśmy tu obecni, a że to my mocno się zmieniliśmy «tam», i to oni mi wytłumaczyli, że pomoc psychologiczna jest potrzebna, nawet jeśli uważasz, że wszystko jest w porządku.

військові

 Czy trudno jest komunikować się z tymi, którzy nie byli w strefie tzw. ATO? Czy obrażony Pan na ludzi cywilnych?

— Generalnie, nie. Każdy ma to na sumieniu. Chociaż nie znoszę kanapowych strategów, ale nawet z nimi znalazłem sposób na dialogowanie — częściej milczę, bo nie mam ochoty jakoś ich przekonywać. Oni opowiadają swoje teorie, a ja milczę o swoim praktycznym doświadczeniu. Tak jest łatwiej utrzymywać równowagę. Bardzo chcę powiedzieć jedną rzecz. Jestem przekonany, że to naprawdę ważne. Gdyby było należyte traktowanie wszystkich, kto był na wojnie, gdyby każdy wkład był doceniany, ludzie mniej unikaliby mobilizacji. Proszę mi uwierzyć, że na wojnie wszyscy są bohaterami. Każdy, kto tam był, i bez względu na to czy brał Debalcewe, czy bronił lotniska w Doniecku, a może gotował owsiankę, łupał drewno, zajmował się sprawami gospodarczymi. Nie każdy powinien pracować z karabinami. Ktoś musi dbać o wyżywienie, o sprawy gospodarcze, o związek ze światem. A gdyby nie oni, to dokąd przychodziliby zmęczeni żołnierze po misjach bojowych, co zrobiliby? Padaliby z nóg, spaliby, gdzie stali, byliby głodni. A tak, naprzykład, wróciliśmy z kolegą po wykonaniu zadania, a tutaj ciepło, jest jedzenie, antena, odpoczywamy, jesteśmy wypoczęci, wyspani, i już można iść na nowe zadanie. Ci chłopaki też są bohaterami. Armia jest żywym organizmem, i tylko całkowite współdziałanie zapewnia skuteczne funkcjonowanie. Tam doceniamy wszystkich, bo bardzo dobrze rozumiemy, jak to wszystko działa.

" Pewnego razu trafiliśmy z kolegą pod straszny ostrzał. To był moment prawdy i bardzo dokładnie uświadomiliśmy w tym momencie, że być może to koniec. Wtedy powiedziałem mu: «Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Święty Dominik zaopiekuje się nami», — i zobaczyłam spojrzenie człowieka, który mi uwierzył, nie mając zielonego pojęcia, kto to jest, ten Dominik.

 Jak Pana żona akceptuje ten sposób przystosowania się do życia w cywilu? Ponieważ już się doczekała i zobaczyła Pana żywym. Zresztą miał już być święty spokój, ale Pan się zebrał i pojechał Pan z powrotem.

— Oczywiście, wszystko to jest bardzo trudne. Myślę, że moja matka i moja żona nie jeden raz płakały, ale w mojej obecności starały się trzymać, a moją decyzję akceptowały, rozumiejąc, że zrobić inaczej nie mogę. Gdy już wróciłem, pojechałem do matki, to dopiero wtedy pozwoliła sobie na uwolnienie emocji i popłakała się prawdopodobnie za wszystkie 15 miesięcy oczekiwania. A kiedy uspokoiła się i poprzyglądała się mi, powiedziała, że wyglądam niby wróciłem z uzdrowiska, a nie z wojny (śmiech).

 Przykład wierzącego i praktykującego swoją wiarę ojca daje dzieciom mocny fundament, na którym one zbudują swoje relacje z Bogiem. Pana córka widzi jak Pan się modli? Czy praktykujecie wspólną modlitwę w rodzinie?

— Na razie dopiero dążę do tego, żeby stworzyć w swojej rodzinie jakieś takie tradycje. Uczę się tego, że moja wiara to nie tylko moja prywatna sprawa. Gdzieś na razie szukam balansu między tym, żeby nauczyć swoje dziecko praktyk religijnych, ale żeby to nie było przymusowe z mojej strony. Tak mnie wychowywała babcia i ona dbała także o moje wychowanie religijne. To właśnie ona nauczyła mnie modlitwy i bardzo rygorystycznie kontrolowała, żebym nie zaniedbywał modlitwy, zabierała mnie do kościoła. Wtedy traktowałem to jako przemóc, ponieważ byłem mały, nudziłem się, ale nikt na to nie reagował. Dopiero teraz zaczynam rozumieć moją babcię. Im starszy się staje, tym lepiej ją rozumiem. Jednak chcę uniknąć tego przymusu ze swoim dzieckiem.

Dziękuje Bogu za to, że jestem żywy i zdrowy

— Czy Pan o coś prosi podczas modlitwy?

— Mam z tym problem. Jakoś specjalnie nie wiem, o co prosić. Byliśmy z kolegą we wtorek w kościele Św.Antoniego — «zagitował» mnie na Mszę i prawie przed samym wejściem opowiedział o Nowennie do św. Antoniego: jeśli sumiennie modlić się 9 wtorków, na pewno otrzymasz to, o co prosisz. Aż jakoś pogubiłem się. Nie mogłem skoncentrować się na jakichkolwiek potrzebach, ponieważ o dobra materialne jakoś nie wypada prosić, w sumie nie ma takiej potrzeby, a te duchowe jakoś nie mogę sformułować precyzyjnie. Trudno nam, mężczyznom, prosić. Chociaż Bóg sam dobrze wie, czego potrzebujemy. Dlatego dziękowałem. Jest za co. Jestem żywy, zdrowy i wszystko jest w porządku.

"To bardzo wzruszające, gdy groźni, zakopceni dymem armat chłopi opowiadają o swoich dzieciach: pierwsze kroki, pierwsze zęby, szkoła, omawiają jakieś zasady wychowania czy chwalą się sztuką kulinarną ich żon.

— A «tam»? Czy zmienia się styl rozmowy z Bogiem, pojawiają się jakieś specjalne «życzenia»?

— O co może modlić się żołnierz? By przetrwać, by operacje bojowe powiodły się, żeby wszyscy wrócili. Tam wszyscy z taką modlitwą budzą się i kładą się spać. Tam strach wisi w powietrzu, można go odczuć prawie na dotyk. Od niego nie ma gdzie się ukryć. O cóż możesz poprosić Boga, jeśli nie o to, żeby nie było ataków paniki. Ze strachem można dać sobie radę, zaś z paniką jest bardzo trudno. Widziałam niejednokrotnie, jak podczas ostrzału ludzie kaleczyli się sami i zadawali ran innym, po prostu dlatego, że w panice nieadekwatnie oceniali sytuację, oraz nieodpowiednio zachowywali się. Strach to jest sygnał, że trzeba być ostrożnym, natomiast panika to sygnał początku chaosu. A zachować zdrowy rozsądek bez siły wyższej, gdy nad głową eksplodują «Smiercze» i «Grady», bardzo trudno. Wierzyłem, że Bóg mnie usłyszy, że wszystko będzie dobrze.

Pewnego razu trafiliśmy z kolegą pod straszny ostrzał. To był moment prawdy i bardzo dokładnie uświadomiliśmy w tym momencie, że być może to koniec. Wtedy powiedziałem mu: «Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Święty Dominik zaopiekuje się nami», — i zobaczyłam spojrzenie człowieka, który mi uwierzył, nie mając zielonego pojęcia, kto to jest, ten Dominik.

— A dlaczego właściwie święty Dominik?

— To mój święty patron, którego sobie wybrałem na bierzmowanie. Pewnego razu wsiadaliśmy do samochodu z pociętą naczepą, wszędzie wokół nas poorana ziemia, a my ocaleliśmy. A teraz kiedy spotykamy się z tym moim kolegą, on każdego razu wspomina te moje słowa.

— Czy na wojnie często rozmawia się o Bogu?

— Między sobą? Nie, jakoś nie mamy takiej tradycji. Jest to bardzo osobisty temat. Wielu w wolnych chwilach czyta Biblię. Prawie każdy ma różaniec, a nawet niektórzy umieją na nim się modlić, ale żadnych rozmów o religii, o wierze między sobą jakoś nie prowadziliśmy. Wojownicy o Bogu nie rozmawiają, lecz dużo o Nim myślą.

Razem z nami zawsze był kapelan. Ludzie cały czas mają możliwość kontaktować z księdzem i dla rozmowy, i dla spowiedzi, starali się organizować kapliczkę, żeby było gdzie sprawować Msze.

— Obecność kapelana na wojnie — osoby duchownej, która nie ma prawa brać broni do rąk, strzelać, wojować, — czy to jest udany pomysł?

— Widzę, że wielu żołnierzy ich potrzebuje; ich obecność nie daje komuś «stoczyć się» zejść na manowce, komuś spić się, komuś zwariować, ale nigdy osobiście nie rozmawiałem z żadnym kapelanem z tych, co byli  z nami przez cały okres służby.

— Czy mogę zapytać dlaczego, co powstrzymało Pana?

— Gdzieś chciałem siebie przekonać, że prawdopodobnie dlatego, że jestem katolikiem, a oni — nie. Później wydawało mi się, że problem polega na tym, że przyjechał nowy kapelan, a ja go nie znam. Nie mam pewnego zaufania. Po prostu w rozmowach potrzeby nie odczuwałem, a żeby iść do spowiedzi, trzeba było wszystko opowiadać. A ja miałem pytań więcej, niż odpowiedzi i rzeczy, których nadal nie znam, nie wiem, jak je nazwać. Jestem żołnierzem, jestem na wojnie. Kto mi powie, czy jest grzechem to, co ja tutaj robię? Dlatego nie potrafiłem nikomu zadać tego pytania, a teraz po raz pierwszy mówię to na głos. Kto mi ma o tym powiedzieć?

— Kapłan. Wasz kapelan. Obok Pana cały ten czas byli ci, którzy jak nikt inny mogli rozwiać Pana wątpliwości i opowiedzieć Panu, że żołnierz, który broni swojej ojczyzny, swojej rodziny i swojej ziemi — nie jest mordercą.

— Nie potrafiłem zrobić tego kroku. Nie wiem dlaczego… Chyba nie dosyć mi takiego tłumaczenia. To rozterka każdego żołnierza, jego niepokój — gdzie jest ta granica między żołnierzem a zabójcą? To jest trudne i to nie jedyne pytanie, które nurtuje.

— Czy są inne dylematy?

— Wie Pani, wielu moich przyjaciół było w niewoli. Ostatnich wyciągnęliśmy dosłownie niedawno. Mamy od czasu do czasu takie rozmowy o tym, czyż nie lepiej byłoby wysadzić się, nie dając się do niewoli, a ze sobą wziąć kilku wrogów na ten świat. Co to jest — bohaterstwo czy samobójstwo ze strachu przed torturami? Szczerze mówiąc, nie wiem, co mówi na to Kościół, ale odczuwam, że walczyć trzeba do samego końca. Zawsze jest szansa, że nie tylko uda mi się wrócić z niewoli, ale także potrafię wyzwolić jeszcze kilku swoich przyjaciół. A poza tym nie powinien człowiek sam sobie odbierać życia, to już jakiś rodzaj rozpaczy. Człowiekowi nie wolno rozpaczać. Och, skomplikowana to sprawa — wojna, bo przymusza zastanawiać się nad takimi rzeczami, o których w normalnym życiu nawet nie zdarzało się usłyszeć.

— Co robią żołnierzy, kiedy nie strzelają?

— Gdy ludzie wracają do obozu bazowego po zadaniach bojowych, i spada ta adrenalina, która trzymała na wyjściu, widzę jak zdyscyplinowani żołnierze tęsknią za domem. To jest ten moment, gdy ogólne i często próżne słowa z życia cywilnego o tym, że trzeba szanować żonę, dbać o rodziców, więcej lubić dzieci, zaczynają wypełniać się prawdziwą treścią. Strasznie brakuje nam rodziny, domu, tęsknimy do żony i dzieci, ktoś do mamy, inny do babci. To bardzo wzruszające, gdy groźni, zakopceni dymem armat chłopi opowiadają o swoich dzieciach: pierwsze kroki, pierwsze zęby, szkoła, omawiają jakieś zasady wychowania czy chwalą się sztuką kulinarną ich żon, opowiadają, jak mama po raz pierwszy złapała z papierosem. Nawiasem mówiąc, z takich dokładnie rozmów, dobrze widać, kto ma jakie zasady moralności, jaki światopogląd, jakie priorytety.

— Czy to groźni mężczyźni mają takie pośrednie rozmowy o religii?

— Można tak powiedzieć. Zaczynasz rozumieć, jakich ludzi posłano nam w życiu. Widzisz, jakimi wartościami kieruje się osoba, więc możesz zrobić wniosek, czy da się na niej polegać.

— Mówiono, że po powrocie do domu częściej zdarzają się w rodzinach różne konflikty przez niezrozumienie tego, przez co przeszła ta osoba?

— Rzeczywiście bardzo ciężko uniknąć konfliktów, ponieważ system nerwowy jest bardzo napięty, zapala się od skry. A jeszcze takie przekonanie, że ten, kto nie był, ten nie zrozumie, bardzo pogorsza sytuację. Czasami nam trudno zrozumieć, że nasi bliscy również przeszli przez te ciężkie czasy wraz z nami. Ale to minie. Ponieważ my spośród wielu innych lekcji nauczyliśmy się, że rodzina to jest najcenniejsze, co mamy. Tylko dla nich walczymy, żeby wróg nie przyszedł do naszych domów.

— Przed wyjazdem na front czy Pan rozmawiał z bliskimi o śmierci?

— Gdy odczuwasz, że zrobiłeś poprawny wybór, stajesz się spokojniejszy i gotowy akceptować skutki. Mniej czy bardziej świadomy, ale każdy kto idzie na wojnę, rozumie, że to całkiem może być bilet w jedną stronę. W domu wszystkich przekonywałem, że nie trzeba unikać rozmowy o śmierci, nie trzeba bać się omawiania spraw, związanych z moją śmiercią. Nawet omawialiśmy z żoną, gdzie chcę być pochowany. Wszyscy jesteśmy śmiertelni, a na wojnie prawdopodobieństwo tego wzrasta kilkakrotnie, dlatego musimy być gotowi.

— Adaptacja nadal trwa?

— Tak jutro wracam do swoich na Wschód. Bo byłem w domu. Mało czego zdążyłem zrobić: nie wszystko zobaczyłem, ale do wyjazdu jeszcze mam trochę czasu.

— Dziękuję, że znalazł Pan czas. Dziękuję za otwartą rozmowę. Niech Pan Bóg i święty Dominik nadal chronią Pana. Niech Pan koniecznie wraca!

 

Інші статті за темами

СЮЖЕТ

Agresja rosyjska ATO

ПЕРСОНА

Witali Świncicki

МІСЦЕ

Zauważyłeś błąd? Zaznacz fragment tekstu i naciśnij Ctrl+Enter.

ПІДТРИМАЙТЕ CREDO
Шановні читачі, CREDO — некомерційна структура, що живе на пожертви добродіїв. Ми з вдячністю приймемо Вашу допомогу. Ваші гроші йдуть на оплату сервера, роботу веб-майстра та гонорари фахівців. Переказ через ПриватБанк: Пожертвування можна переказати за такими банківськими реквізитами:

5168 7427 0591 5506

Благодійний внесок ПРИЗНАЧЕННЯ ПЛАТЕЖУ: Добровільна пожертва на здійснення діяльності часопису CREDO.

Інші способи підтримати CREDO: (Натиснути на цей напис)

Щиро дякуємо читачам за жертовність усім, хто нас підтримує!
Підпишіться на розсилку
Кожного дня ми надсилатимемо вам листи з найважливішими та найцікавішими новинами

Spelling error report

The following text will be sent to our editors: