Ukraina

Ministrant z karabinem

Ви також можете прочитати цю статтю українською мовою

12 grudnia 2022, 14:37 1527 Andrij Końko

 

„Nawigator zaprowadził mnie w złe miejsce. Okazało się, że wjechałem 20 km na terytorium wroga. Rosjanie już byli w drodze, by przechwycić. Ural i BWP. Wciskam pedał, na prędkościomierzu 200…” Moja znajomość z rodziną Polaków ze Lwowa, Kaśkiwów, zaczęła się od opowieści o wyprawach ojca do syna na front. Jura Kaśkiw broni Ukrainy w 80. Samodzielnej Brygadzie Desantowo-Szturmowej. Iwan Kaśkiw — tata — zajął się wolontariatem. Wydawałoby się, jedna ze zwykłych rodzin, a jednak tworzy niesamowitą historię.

Mieliśmy się spotkać w poniedziałek, ale fala bombardowań i paraliż energetyczny, który po niej nastąpił, pokrzyżowały plany. Poszliśmy na kawę w środę. Iwan i Julia są przedsiębiorcami. Córka Jełyzaweta jest w szkole, syn Jura jest w wojsku. Nie, nie tak. Jurij Kaśkiw w legendarnej 80. brygadzie broni Ukrainy. Kierunek Charków. Zawsze jest tam bardzo gorąco. Jura należy do tych walczących od pierwszych dni. Uczestniczył w kontrofensywie charkowskiej, zwalniał Izium i inne miejscowości od rosyjskich najeźdźców. Kaśkiwowie to jedna z lwowskich katolickich rodzin, które wojnę przeżywają sercem. Każdy z nich posiada Kartę Polaka. Wydawałoby się, że oto jest szczęśliwy bilet do innego życia, bez wojny. Ale coś jest nie tak z tą myślą.

 

 

Odrzucam ją. I próbuję zrozumieć, jak dużo każdy z tej rodziny musiał przejść, z godnością zdając egzamin, na który doprowadza nas wszystkich wojna. W każdym razie teraz cieszę się, że mogę spotkać Polaków – patriotów Ukrainy.

„Przekonywałam go przez długi czas, żeby nie jechał. Bardzo się martwiłam. I nadal się martwię. Ale kiedy zdałam sobie sprawę, że to była jego przemyślana decyzja, postanowiłam, że będę wspierać syna. Chociaż to nie jest łatwe" – wzdycha Julia. Iwan kładzie dłoń na jej dłoni. Uspakaja. Ledwie powiedział, że choć było to trudne, poparł decyzję syna, w głosie Julii nie słychać już niepokoju. Oczy się śmieją, gdy zaczyna opowiadać o przedwojennej historii syna.

 

 

Lata szkolne Jurija są ściśle związane z katedrą lwowską. Tu został ministrantem i brał czynny udział w życiu katedralnej wspólnoty młodzieżowej. 

"Ukończył nawet kurs dla ceremoniarza" – Julia pokazuje zdjęcie Jury w białej albie i zaświadczenie o ukończeniu kursu. Ze zdjęcia uśmiecha się przystojny młody mężczyzna; Zauważyłem jego podobieństwo do młodego Johnny'ego Deppa. Trudno go sobie wyobrazić z karabinem w rękach. Ale to dopiero początek. Julia pokazuje inne zdjęcia, na których Jura jest już w mundurze. Z bronią. Za kierownicą Uralu. Za kierownicą jakiegoś grata. Kolejnym zajęciem Jury Kaśkiwa jest stolarstwo. „Wyszło bardzo ciekawie. Naszemu Jurze w jasełkach ciągle dawano rolę Józefa. A potem, podobnie jak Józef, został stolarzem”.

Jura został powołany do wojska. Dostał się do 80. brygady. Służył w strefie operacji antyterrorystycznej. To były lata 2019-2020. Następnie był żołnierzem służby kontraktowej. Julia ciepło wspomina, jak cała rodzina oglądała zeszłoroczną defiladę z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Jura z innymi kolegami prezentował swoją brygadę maszerując po Chreszczatyku. Mama chwali się zdjęciem odznaki za udział w defiladzie, podpisanej przez W. Zeleńskiego. Ale to nie pierwsza pamiątka od prezydenta. Na innym zdjęciu Julia pokazuje długopis i krótkie przemówienie do Jurija Kaśkiwa od Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Otrzymał to wraz z innymi dziećmi z polskich rodzin z Ukrainy, dla których Kancelaria Prezydenta RP przygotowała wyprawki szkolne oraz symboliczne życzenia Prezydenta RP z okazji rozpoczęcia roku szkolnego.

 

 

Kiedy rozpoczęła się pełnowymiarowa inwazja rosyjska, syn był w swojej jednostce wojskowej. „Osiemdziesiątka” znalazła się w gronie tych jednostek, które były na najbardziej niebezpiecznych kierunkach. Oddział Jury wykonywał zadanie powstrzymania wroga w obwodzie charkowskim. „W marcu rozmawialiśmy przez telefon, on powiedział: jeśli możecie, poszukajcie hełmu i kamizelki kuloodpornej. Wtedy oni mieli ciężkie starcia. Musieli cofać się. A my zaczęliśmy szukać”. Historia poszukiwań sprzętu wojskowego była początkiem nowego sposobu pomagania wojsku przez Kaśkiwów. Nie stali się „klasycznymi” wolontariuszami. Ale przeszli przez siedem kręgów piekła, aby pomóc dziecku.
Julia opowiada o setkach telefonów, o fali rozczarowań — kiedy to okazało się, że we Lwowie nie ma sprzętu wojskowego, wszystko rozebrano. Że w Polsce trafiali na spekulantów, czasem swoich, z Ukrainy. Ale byli też tacy, którzy w tym czasie wyciągali rękę pomocy. Iwan i Julia Kaśkiwowie należą do wspólnoty katolickiej Kościół Domowy. Bracia z tej wspólnoty wsparli ich – moralnie, ale także zaczęli zbierać pieniądze. Cena kamizelki kuloodpornej była trzykrotnie wyższa od rynkowej, prawie 3 tysiące euro. Kaśkiwowie potrzebowali dwóch. Ponieważ oprócz syna siostrzeniec Żenia również służył na froncie, ale w kierunku Zaporoża. Brał także udział w walkach i potrzebował ochrony. W cenie jednej kamizelki kuloodpornej można było zamówić dwa hełmy – mówi Iwan. Własnych oszczędności na to było za mało.  I zdarzył się cud.

Zadzwonił proboszcz jednej z lwowskich parafii i zgodził się pomóc. Życie tej pary związane jest z lwowską katedrą, w której wzięli ślub i ochrzcili swoje dzieci. Kiedyś Julia pracowała tam w świetlicy. Ich syn zainteresował się służbą liturgiczną i został ministrantem. Tak więc z roku na rok pojawiali się nowi znajomi – także wśród duchowieństwa. W głosie Julii słychać wielką wdzięczność. Ze słów Julii rozumiem, że to uratowało ich poszukiwania, a właściwie ich syna i siostrzeńca na froncie.

„Kamizelkę kuloodporną i hełm, a co jeszcze zabrać? Pytam mojego syna” – mówi Iwan. „I on mówi do mnie: Tata, może nam kupisz chleba, bo od kilku dni nie mieliśmy. Bardzo trudno było mi to usłyszeć" – przyznaje ojciec. Zauważam, że Iwan zaczyna szybciej mrugać. Julia też. Rodzice mają łzy w oczach na myśl o tym, przez co przechodzi ich syn. Nasza rozmowa przypomina sinusoidę: wahadło przechyla się od łez do śmiechu. Iwan z uśmiechem zaczyna opowiadać o swojej pierwszej podróży na Wschód. Po załadowaniu swojego 20-letniego audi żywnością, lekarstwami, środkami higienicznymi wyruszył w kierunku Charkowa. Po drodze zabrał przyjaciela i pojechali w stronę frontu.

 

 

„Nie znałem drogi. Jechałem, używając nawigacji. Na punktach kontroli, kiedy widzieli moje zameldowanie we Lwowie, puszczali mnie. Już w nocy dotarliśmy na miejsce. I tak zatrzymałem się koło jakiejś szkoły, gdzie mieliśmy się spotkać z Jurą. Nie było światła, połączenie też złe. Nie ma syna, ale czekamy. Za kilka minut skontaktował się z nami. Mówię, gdzie jestem. A on krzyczy — tato, co ty robisz! Rosjanie już tam są, wynoś się stamtąd! Zawracam, zaczynam jechać i widzę pojazdy wojskowy nadjeżdżające z bocznej uliczki w moją stronę. Wciskam pedał. Prędkościomierz szybko pokazuje 200. Nie wiem, jak się wydostaliśmy. Później już zdałem sobie sprawę, że zabiłem tam zawieszenie”. Potem Ivan zatrzymuje się i mówi coś o polu minowym. W tym momencie Julia wzdycha głęboko i odwraca się do okna. Iwan dalej z uśmiechem opowiada o swoich przygodach.

„Tato, którędy pojechałeś?" Pokazuję — tędy. „Jak to? Tam są miny!” I chłopak poprowadził ojca, by pokazać małą drewnianą tabliczkę, gdzie byle jak czerwoną farbą napisano „miny”.
„Nie wiem, jak miałem to zobaczyć w nocy – kontynuuje Iwan. – Co więcej, nie wiem, jakim cudem się tam nie wysadziłem”. Okazuje się jednak, że to nie koniec historii. Położyli się spać. „Rano wstaję i widzę, że jestem sam w pokoju, w którym spaliśmy, a obok mnie stoi karabin. Obok miejsca spania mojego kolegi też. Znalazłem go na zewnątrz. Palił nerwowo. Pytam, czy coś się stało? I mówi: Iwan, ależ ty śpisz! Był atak lotniczy, wszyscy szukali schronienia. Nie mogłem Ciebie obudzić. Położyliśmy obok ciebie karabin maszynowy na wypadek, gdyby coś się stało.

Po powrocie Iwan natychmiast zaczął znowu przygotowywać się na wschód. „Mówię: przynajmniej zjedz coś,  potem pogadamy” – mówi Julia o powrocie męża. Od tego czasu mężczyzna ciągle wozi pomoc jednostce, w której służy jego syn. To nie tylko jedzenie. By kupić noktowizor, pieniądze zbierali wszyscy krewni i gdyby nie rodzina z Anglii, ułatwienie synowi służby byłoby dużo trudniejsze.

Następna podróż przebiegła bez przygód. Ale droga na wschód to osobna rozmowa. Głodne dzieci bawiące się łuskami po nabojach i wspinające się po zepsutym sprzęcie wojskowym; powalone przez Rosjan słupy oświetlenia ulicznego, z których wykręca się panele słoneczne; samochody cywilne zmiażdżone przez czołgi. „Tak dobrze się bawili. Specjalnie strzelano do samochodów cywilów. Niektóre zmiażdżyli. Iwan pokazuje zdjęcie. Przez 10 miesięcy wojny wydawałoby się, że do takich zdjęć można by się przyzwyczaić, ale nie… Potem słucham kolejnej opowieści o tym, jak trudno było rodzinie Kaśkiwów zebrać pieniądze na samochód dla oddziału syna. Tutaj też wszyscy po troszku. Iwan pyta: „Zgadnij, jakie otrzymaliśmy największe i najmniejsze kwoty?” 50 000 hrywien od księdza i 2,5 hrywien od kogoś innego. Tym razem każdy z nas patrzy w swoją stronę w zamyśleniu. Są wśród nas tacy, którzy przypominają wdowę z przypowieści.

 

 

Wróćmy do tematu religijnego. Julia opowiada o księżach, z którymi dorastał jej syn, obecnie żołnierz. I jak ci księża nadal pomagają tej rodzinie. Pokazuje nagranie, na którym jeden z wikariuszy katedry poświęca samochód ojca przed wyjazdem na wschód i dodaje otuchy synowi. Następnie Iwan opowiada, jak przywiózł pudełko różańców na front. Z jakim szacunkiem odnosili się do nich wojskowi. I o pułkowniku, który też poprosił o jeden różaniec dla siebie. I o tym, jak bardzo potrzebne okazało się wsparcie materialne i duchowe księży lwowskich.

„Zdecydowaliśmy się na samochód, jeden z najbardziej niezawodnych. Żeby się gdzieś nie zepsuł podczas misji bojowej” – kontynuuje Iwan. Zajmuje się naprawami, był zatrudniony w Holandii. Wrócił w lutym. Widzę tego mężczyznę przed sobą — i rozumiem, od kogo jego syn ma charakter bojownika. Iwan odbył szereg nieprzyjemnych rozmów, gdy szukał sposobu na zarejestrowanie samochodu do jednostki wojskowej syna. Musiał się kłócić z jednym z wysokich rangą urzędników, kiedy owy powiedział, że taki samochód nie wytrzyma długo na linii frontu. Mimo oczywistej możliwości współpracy z różnymi funduszami, ukraińskimi czy polskimi, ciężar zakupu „kół” na front spoczął na barkach samej rodziny i tych, którzy się o nią troszczyli, którzy pomagali im zbierać pieniądze. Julia przywiozła samochód z Polski. Przygody na granicy to osobna opowieść, która potwierdza wszelkie stereotypy o zuchwałych handlarzach, celnikach i pseudo-wolontariuszach. Kiedy Julia opowiada ten odcinek, łzy napływają jej do oczu. Ale na szczęście chłopaki mają już Mercedesa-Vito, który wykonuje misje bojowe.

 

 

Myślałem, że wywiad z rodziną Polaków ze Lwowa zajmie nie więcej niż godzinę. Ale trzy godziny spotkania zleciały niepostrzeżenie. Iwan i Julia przygotowują kolejną dostawę pomocy. Zebrana dla 12 żołnierzy walczących w oddziale ich syna. Opowiadają o modlitwach za syna, krótkich rozmowy telefoniczne z frontu, na które czekają każdego dnia, by usłyszeć swój rodzimy głos. Ich siostrzeńcu Żeni, który służy w jednostce obrony przeciwlotniczej pod Zaporożem, też trzeba będzie coś przekazać. Oprócz tego Julia opiekowała się teraz jeszcze jednym chłopakiem – kolegą jej syna, a także byłym ministrantem. Marian Kamilewski odbywa rehabilitację w jednym ze lwowskich szpitali po tym, jak został ranny. – Na co teraz zbiera Pan? – pytam Iwana. Skromnie mówi – „Zima jest blisko”. Chłopcy potrzebują wszystkiego, co pomoże im przetrwać chłód. Są to bielizna termiczna, buty zimowe, ciepłe ubrania, grzejniki, baterie i wiele innych. Pogoda w okopach i rozbitych wioskach, gdzie chłopcy trzymają obronę, jest znacznie gorsza. Julia znowu zasłania oczy, żebym nie widział jej podniecenia, kiedy mówi, że tu w mieście mamy wszystko. I chcę przenieść część tego na front. Pytam, czy mają czas w pracy. Oboje się uśmiechają. Odpowiadają, że szalone tempo to z jednej strony obowiązek, z drugiej — inaczej nie daliby rady. „I udało mi się też zakonserwować owoce i warzywa, teraz zamroziłem trochę więcej grzybów, aby dać dzieciom na zimę. Chcą chociaż małego domu – mówi Julia i wreszcie rozumiem, dlaczego trzyma w dłoniach chusteczkę. Przecięła palec w pracy, na co nie zwraca uwagi. Dziś jest dla mnie uosobieniem całego naszego kraju. Ona mimo całej zaciekłości wojny pozostaje kobietą, matką nie tylko dla syna, i opiekunką.

 

 

Pożegnaliśmy się jak dawni przyjaciele. Jadąc do domu, w myślach przebrnąłem przez zagadki, które złożyły się na historię rodziny Kaśkiwów. Polacy ze Lwowa. Syn na froncie, ministrant z karabinem. Ojciec pracuje na kilku fabrykach, by starczyło na drogie elementy wyposażenia potrzebnego na froncie. Matka, oddająca serce nie tylko synowi. Jak tygrysica jest gotowa chronić swoje dziecko. Ich najmłodsza córka, której dzieciństwo próbują odebrać przestępcy rosyjscy. Pisząc te słowa rozumiem, że nie będę mógł trzymać się z daleka. A jeśli ktoś z Państwa chciałby pomóc, oto numer karty Iwana Kaśkiwa – 5167 8031 ​​0584 4265.
 

Інші статті за темами

СЮЖЕТ

wojna

ПЕРСОНА

Zauważyłeś błąd? Zaznacz fragment tekstu i naciśnij Ctrl+Enter.

Pomóż CREDO trwać!
Tworzymy dla Ciebie i dzięki Tobie!

WSPOMÓŻ NAS.

PL47102010263947000019137233

KredoBank PKO Bank Polski Group
Підпишіться на розсилку
Кожного дня ми надсилатимемо вам листи з найважливішими та найцікавішими новинами

Spelling error report

The following text will be sent to our editors: