Dnia 16 maja 2022 obchodził 30. rocznicę święceń kapłańskich ks. Witold Józef Kowalów, kapłan diecezji łuckiej, znany wielu z działalności założonego przez niego wydawnictwa „Wołania z Wołynia”.
Jaka była droga Polaka z Zakopanego do Ostroga na Rowieńszczyźnie i ile mądrego, dobrego i wiecznego zasiał jako siewca Słowa Bożego, opowiada w rozmowie z CREDO.
– Z czym Ksiądz stanął na ścieżkę kapłaństwa i czy zrobił Ksiądz to, co chciał zrobić, na tej drodze?
– Zaczęło się wszystko wcześniej. W czerwcu mieliśmy rekolekcje przed święceniami u karmelitów w podkrakowskiej Czernie. Okazały się dla mnie trudne. Ponieważ w drodze do domu z seminarium źle stanąłem na nogę, kiedy wysiadałem z autobusu. Na rekolekcjach byłem z nogą w gipsie. Dzień przed święceniami zdjęto gips, ale ból był taki, że koledzy cały czas pomagali mi podczas mszy. Jest taki moment, kiedy osoba podczas święceń kładzie się krzyżem przed ołtarzem. Układano mnie i podnoszono. Bardzo dobrze pamiętam ten czerwony dywan z herbami Rzeczypospolitej — zawsze układa się go do święceń w Katedrze Wawelskiej…
16 maja 1992 r. święceń udziela kardynał Macharski. Fot. z archiwum księdza Józefa
To wszystko kojarzy mi się z cierpieniem — wtedy bolało i całe życie bolą mi nogi (ks. Witold chodzi o kulach).
A to, że będę pracować w Ukrainie, wiedziałem jeszcze w liceum. Ukraina jeszcze nie istniała jako niepodległe państwo, była socjalistyczną republiką radziecką, a ja już jeździłem do archidiecezji lwowskiej pracować w archiwum. W seminarium poszukiwałem materiałów do swojej pracy magisterskiej. Mieszkałem w katedrze, na samej górze. Proboszczem był ks. Rafał Kiernicki. Do południa byłem w katedrze, a po południu ks. Augustyn Mednis zabierał mnie i innych kleryków na zwiedzanie obwodu lwowskiego. W niedziele jeździłem z jednym z księży, najczęściej z ks. Ludwikiem Kamilewskim, wikariuszem katedry lwowskiej, do okolicznych parafii, które wówczas odradzały się.
Przy obrazie św. Włodzimierza, Chrzciciela Rusi. Czumale koło Zbarażu.
Wakacje spędziłem więc na wyjazdach do Ukrainy. A na rekolekcjach przed święceniami zaskoczyłem kard. Franciszka Macharskiego. Bo składając prośbę o wyświęcenie, podsunąłem mu kolejną kartkę: by skierował mnie do pracy w archidiecezji lwowskiej. Zdumiony kardynał obiecał pomyśleć; decyzję kurii krakowskiej ułatwiła prośba kard. Mariana Jaworskiego.
Tak się złożyło, że jako ksiądz nie pracowałem ani dnia w Polsce, w archidiecezji krakowskiej, gdzie otrzymałem święcenia kapłańskie. Jedni mówili, że jadę pracować do Ukrainy bez doświadczenia, inni, że „bez obciążeń”.
– W biografii Księdza mówi się, że pracował Ksiądz najpierw w Równem, potem w Ostrogu…
– To też bardzo ciekawa historia. Jeszcze przed święceniami wiedziałem, że będę pracować w Ostrogu. Ojciec Marian Buczek, ówczesny kapelan kardynała Jaworskiego, a później biskup, szepnął mi podczas święceń, że zostanę wikariuszem Równego. Dobrze! Kamilewski zawiózł mnie do Równego, gdzie tego samego dnia przepakowano moje rzeczy do innego samochodu, ks. Czajka zabrał mnie do Ostroga. Gdzie jestem do dziś. Oficjalnie byłem wikariuszem w Równem, w piątki więc musiałem tam dojechać autobusem z Ostroga (w tym czasie nie było busów), a w weekendy z ks. Czajką duszpasterzowaliśmy po całym obwodzie rówieńskim. Ponieważ nie było księży. I ciekawe, że jeszcze nie zostałem zwolniony z posługi w Równem — otrzymałem dokumenty o proboszczostwie w Ostrogu i Zdołbunowie, ale nie było powiedziane, że nie jestem już wikariuszem w Równem! (Śmiech.)
– Czy tak bardzo Ksiądz kocha książki, że założył nawet własne wydawnictwo?
– Z czasem okazało się, że wielu ludzi z tych ziem są w Polsce. Ci, którzy mogli przyjechać, odwiedzali swoją ojczyznę; a wielu pisało: pytało, co się tu dzieje, co robimy, czego potrzebujemy i tak dalej. Nie miałem czasu odpisywać do wszystkich, więc postanowiłem wydawać taką gazetę, a raczej biuletyn. W 1994 roku. Jednak nie tylko dla tych ludzi, ale przede wszystkim dla parafian. Wszędzie, gdzie pracowałem — Ostróg, Zdołbunów, Klewań, Kuniów — było nasze "Wołanie z Wołynia". W tym czasie należeliśmy jeszcze do archidiecezji lwowskiej. Pamiętam, że w 1995 roku arcybiskup chciał zjednoczyć nas z gazetą "Radość Wiary". Ale poprosiłem arcybiskupa Jaworskiego, by było coś osobnego dla Wołynia. Może kiedyś zostanie przywrócona diecezja łucka! I zgodził się.
– To była Opatrzność!
– Pamiętam, że w październiku 1995 roku udałem się na pielgrzymkę do Rzymu z uczniami naszej szkoły w Zakopanem. Byliśmy na audiencji u Papieża i przywiozłem mu w prezencie wszystkie numery „Wołania”. Nie było ich wielu, biuletyn ukazywał się co dwa miesiące. Papież zapytał — co to jest? Powiedziałem. – A gdzie jest ten Ostróg? – pyta Papież. Mówię więc, że kiedyś była to diecezja łucka, a teraz należymy do lwowskiej … Papież wziął mnie za rękę i powiedział: trzeba przywrócić diecezję łucką! Minął rok — i faktycznie ją przywrócił, a pierwszym administratorem przez dwa lata był arcybiskup Marian Jaworski. Jego pomocniczym był ks. Marcjan Trofimiak, który dwa lata później, w 1998 roku, został pierwszym biskupem diecezji łuckiej po jej odnowieniu i kierował nią do 2012 roku. Oczywiście nie ja sam stałem się dla Papieża „głosem Ducha Świętego”. Ale zdarzało się, że bp Buczek zadzwonił do mnie i powiedział: „Jakie książki tam publikowałeś, dawaj, jedziemy do papieża, przywieziemy mu!” I z tego, co wiem, miał „Wołanie z Wołynia” do poduszki. Nasza praca była ważna. Także z tych publikacji Jan Paweł II dowiadywał się o odbudowie Kościoła w Ukrainie.
– Czy biuletyn był od początku publikowany w dwóch językach?
– Przez wiele lat biuletyn ukazywał się równolegle po ukraińsku i po polsku — ile mi siły na to starczyło. A teraz mamy inne podejście: robimy wydanie wielojęzyczne. Trudno określić dokładny procent, ale około 70% po polsku, 20% po ukraińsku, są też inne języki – rosyjski, czeski i tak dalej. Mieszkali tu Czesi, mieszkali Niemcy, więc nie chodzi tylko o ukraińskie i polskie grupy etniczne. Na tym polega piękno Wołynia: zawsze istniały różne grupy etniczne i skrzyżowanie kultur. Była tu duża społeczność żydowska i wielu Żydów pozostało do dziś. Jeden taki przyjaciel pomógł mi organizacyjnie zbudować plebanię, zmienić dach kościoła.
– A propos pieniędzy. W życiorysie podaje się, że wydał Ksiądz 77 książek. A jakim kosztem? Książki są drogie.
– Nie, "Mały Feniks" wydawców katolickich otrzymałem w 2012 roku za 77 książek, a łącznie ukazało się ich ponad 150! Kto finansuje — jest różnie. W przypadku czasopisma otrzymywałem stałą pomoc na papier i druki, ale nie więcej. Z książkami — jedną rozdawałem i zbierałem przy okazji datki na drugą, i tak to się wzajemnie finansowało…
Nie ma stałego finansowania, to jest duża trudność. Ale sytuacja już się zmieniła, publikacje papierowe stały się przestarzałe. Internet też potrzebuje płatności, ale nie tak dużo jak papier, druk i dystrybucja. Natomiast pieniędzy ze struktur są zawsze zagrożeniem, bo redakcja staje się mniej samodzielna.
Ks. Kowalów odznaczony nagrodą „Semper Fidelis” – honorowym wyróżnieniem Instytutu Pamieci Narodowej
– Wśród opublikowanych przez Księdza książek było kilka o ks. Władysławie Bukowińskim, „apostole Kazachstanu”, pochodzącym z Berdyczowa. Kościół uznał go za błogosławionego. Czy w tym, że Kościół ma tego błogosławionego, jest też zasługa Księdza?
– Zdarzyło się, że osoby z Krakowa, które osobiście znały ks. Bukowińskiego znalazły mnie w szpitalu w Krakowie. Pan Jan Kierznowski powiedział: „Ksiądz pracuje w diecezji łuckiej? A ks. Władysław Bukowiński też tam pracował. Musicie o nim pisać, bo chcemy, aby Kościół ogłosił go świętym!” Powiedział to tak władczym tonem, że posłuchałem (śmiech). Spotkałem ludzi, którzy znali ks. Bukowińskiego, jego krewnych i przyjaciół. Wielu z nich już zmarło – np. pani Jadwiga Teleżyńska – pracowała osobiście z ks. Bukowińskim w Łucku w latach 30. XX wieku! Jest współautorką pierwszego kalendarium jego życia. Zacząłem więc próbować, rozmawiając z różnymi księżmi, znajomi ks. Bukowińskiego organizowali dla mnie wyjazdy do Kazachstanu, Rzymu. Wydałem tom pierwszy „Spotkałem człowieka”, dedykowałem go papieżowi Janowi Pawłowi II z okazji jego wizyty do Ukrainy. Teraz bardzo się cieszę, że spełniły się wszystkie postulaty, które sformułowałem we wstępie do książki: proces beatyfikacyjny rozpoczął się i został zakończony, ukazały się jego "Wspomnienia z Kazachstanu", wydano biografię. Dobry życiorys duchowy napisał ks. Aleksander Posacki, słynny jezuita, który obecnie pracuje w Kazachstanie.
Byłem członkiem komisji historycznej tego procesu beatyfikacyjnego. Nadal jestem, ponieważ została ona stworzona do kanonizacji, sprawa jeszcze się nie skończyła!
W ubiegłym roku opublikowaliśmy notatki ks. Bukowińskiego. Zachowały się trzy zeszyty (przechowywane w bibliotece KUL, w depozycie archiwum diecezji łuckiej). Są notatki ks. Władysława przez wiele lat, od pracy w Polsce, a następnie 1936-1939 lat pracy w Łucku. Rozszyfrowała je pani Maria Kalas z Lubicza Dolnego koło Torunia i wydaliśmy je w zeszłym roku w formie książkowej. Z czasem publikacja ta będzie dostępna także w Internecie, podobnie jak inne publikacje na stronie Śląskiej Biblioteki Cyfrowej. Przetłumaczenie tego grubego tomu, liczącego ponad 500 stron na język ukraiński, wymaga całego zespołu ludzi, więc nie będzie to szybko… Trudność polega na tym, że tłumaczone się i publikuje więcej krótkich i popularnych książek, a duża publikacja naukowa lub teologiczna jest problemem.
Msza na cmentarzu w Kuniowie
– Mogę tylko życzyć, aby ten projekt został zrealizowany.
– Cóż, to nie jedyny proces, w którym brałem udział. Pracowałem też dla ks. Serafina Alojzego Kaszuby, biskupa Adolfa Piotra Szelążka, ks. Ludwika Wrodarczyka, oblata, który pracował we wsi Okopy na Polesiu. Zgodnie z zasadami nie wolno o tym mówić; więcej nie powiem, ale ja też byłem zaangażowany w te procesy.
– To znaczy, że Ksiądz ma swój „zespół” niebiańskich patronów, bezpośrednio związanych z ziemią ukraińską?
– Zdarza się więc, że kiedy coś robisz, zwracają się do ciebie o następujące rzeczy. A w planach jest zająć się tym, kogo sam Bukowiński nazwał „osobą bardziej uduchowioną” niż on sam. Było trzech przyjaciół, księży: Józef Kuczyński, Władysław Bukowiński i Bronisław Drzepecki, który służył po łagrach Workuty w Szarogrodzie i tam zmarł w 1973 roku. Kiedy byłem w Szargorodzie, odczułem jego wpływ na parafię. Jego zasługą jest również to, że na Winniczyźnie została uratowana wiara katolicka. Nie tylko ks. Chomicki, o którym więcej wiadomo. Ten ksiądz też musi być znany. Trzeba tylko udowodnić jego męczennictwo.
Był też taki pracownik Bukowińskiego w Łucku, ks. Zygmunt Chmielnicki. Zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Dużo też o nim publikujemy. Opublikowaliśmy jego notatki z I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej. I co za ironia losu — to, co tam opisał, powtórzyło się teraz! Te same miejsca pod Kijowem, te same wydarzenia…
– Dziękuję za rozmowę. Niech Bóg chroni i inspiruje do dalszej pracy!
Składanie życzeń od parafian. 16 maja 2022 r., kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Ostrog na Wołyniu.
Fot: Sursum corda
Za swoje zasługi dla Kościoła i dla Polaków w Ukrainie ks. Kowalów otrzymał różne nagrody i wyróżnienia, m.in. medal „Pro Memoria” Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych w Warszawie, był laureatem IX Polonijnej Nagrody im. Ireny i Franciszka Skowyrów „za całokształt twórczości na temat Kościoła katolickiego i Polaków na Wołyniu”. Został też odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, jak również nagrodą „Semper Fidelis” – honorowym wyróżnieniem Instytutu Pamieci Narodowej. W 2012 otrzymał nagrodę „Małego Feniksa” Stowarzyszenia Wydawców Katolickich w uznaniu jego pracy i wydania 77 pozycji wydawniczych. Jest członkiem Rady Naukowej Instytutu Badań Kościelnych w Łucku. Od 2010 jest kanonikiem honorowym Kapituły Katedralnej Łuckiej.