Wojna zmieniła życie wielu Ukraińców. Początkowo nikt nie wierzył, że to na długo, a teraz nikt nie wierzy, że życie znowu będzie takie jak kiedyś.
Pierwsze wiosenne pikniki, sezon działkowy, prace w ogrodzie — wszystko jak co roku, jednak wiosną 2014 roku życie wielu Ukraińców zmieniło się na zawsze, dla wielu — przerwało się.
Nadszedły czasy niepewności, strachu, niepokój stale towarzyszy tym, którzy nie mają dokąd uciekać, dlatego pozostali choć zrujnowanych, a jednak własnych domach.
Miejscowości Marjinka oraz Krasnohoriwka obwodu donieckiego już od ponad trzech lat nie mają gazu. Około 26 tys. osób, 13 kotłowni gazowych, 6 szkół i 5 przedszkoli pozostało bez ogrzewania przez uszkodzenia gazociągu w wyniku działań wojennych. Zaprzestano działalności prawie wszystkich najbliższych przedsiębiorstw, w których pracowała większość mieszkańców. Ludzie pozostali nie tylko bez ciepła, ale także bez pracy.
Najpierw nikt z mieszkańców tych miejscowości nie wierzył, że to jest na długi czas. Teraz żaden z nich nie wierzy, że życie znowu będzie takie jak kiedyś. Jednak wszyscy mają nadzieję, że wojna zaraz się skończy. W czasie ciszy pomiędzy ostrzałami (ponieważ działania wojenne nadal trwają) ci ludzie próbują w jakikolwiek sposób zapewnić sobie nocleg, coś odbudowują, coś pomagają odnowić brygady Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych jak to dachy domów po ostrzałach. A przetrwać zimę pomogli przedstawiciele akcji „Papież dla Ukrainy“, którzy zainstalowali kotły na paliwo stałe i już od dwóch lat ludzie ogrzewają swoje domy i dziękują papieżowi Franciszkowi.
Uczestników akcji łatwo znaleźć. Na bramach ich dworów wciąż widać nalepki z logiem akcji, z których uśmiecha się do przechodni papież Franciszek. Niektórzy już na nowo pomalowali ogrodzenia, jednak ten symbol opieki starannie obeszli pędzelkiem.
Mając poparcie lokalnego mieszkańca, a do tego montażysty kotłów grzewczych, CREDO zajrzało za płoty z nalepkami i porozmawiało z ludźmi, którym akcja „Papież dla Ukrainy“ pomogła przewrócić wiarę w nieobojętność ludzką.
Pani Lubow gościnnie otwiera drzwi swojego obecnego domu. Wcześniej mieszkali w bloku bliżej centrum, ale po pierwszych strzałach okazało się, że już nie mają, dokąd wrócić, więc teraz wraz ze swoim mężem mieszkają w domu letniskowym, czyli w daczy.
– Dnia 26 lipca 2015 roku trafił pocisk. Wszyscy byliśmy tu na działce: córka z zięciem, syn z synową. Zaczął się ostrzał i my pobiegliśmy do schronu. Za naszym domem jest taki wykopany rów i my tam siedzieliśmy, trzęśliśmy się ze strachu, i tak samo wszystko się trzęsło od wybuchów. Dlaczegoś było zimno chociaż było lato. Najstarszy wnuk stracił głos, długo nie mógł wrócić do siebie martwiliśmy się o niego. Jednak teraz całe szczęście, że już jest mu lepiej, rozmawia i dużo się śmieje. A zaraz wieczorem dowiedzieliśmy się, że dom, w którym było nasze mieszkanie, płonie. Tak oto zostaliśmy z niczym. Córka pracuje w szkole w Krasnohoriwce, a syn musiał wyjechać, bo tutaj nie było pracy. Prawdę mówiąc, zauważyłam, jak my wszyscy zestarzeliśmy się i rozchorowaliśmy. Wojna, wie pani, strach i permanentny stres. Zawsze mieliśmy tu swoje gospodarstwo, żywność naturalną i zdrową, więc skąd wzięły się wszystkie te choroby — mąż ma problemy z układem krążenia, ja mam zapalenie żołądka, ciśnienie. Tu co druga osoba ma udar. Ale mimo wszystko i tak przyzwyczailiśmy się do takiego trybu życia, że nawet zaczęliśmy znów śmiać się, żartować, hodować kwiaty. Trochę się zrobiło lżej. Ludzie do wszystkiego mogą się przyzwyczaić. A co dopiero jak zaczęto pomagać w polepszeniu bytu, żeby można było jakoś przetrwać zimę! Ten oto kocioł postawiono nam, gdy zaczęła się akcja „Papież dla Ukrainy “, nam to bardzo pomogło — jest bardziej oszczędny, zużywamy mniej węgla, a do tego dobrze grzeje. Mąż po tym wszystkim został fanem papieża Franciszka. Czyta wszystkie jego homilie, a później mi opowiada.
Pani Luba, która ponad 30 lat pracowała jako kucharz w stołówce miejscowego technikum, jest już teraz emerytką. Na początku wojny pochowała męża, dzieci wyjechały w poszukiwaniu pracy, ale kobieta nie pozwala sobie na smutek, zajmuje się gospodarstwem, czasami proszona gotować dla ukraińskich wojskowych i z radością się zgadza. O swoim obecnym życiu mówi tak:
— Gazu nie ma od trzech lat. I kto wie, czy znów będzie dostarczany. Spoczątku musieliśmy postawić piecyk, aby jakoś się grzać. A potem postawiono mi kocioł. Bardzo jestem za niego wdzięczna. Czasy są nieproste, węgiel coraz droższy, trzeba oszczędzać, żeby przetrwać zimę, ale bez kotła byłoby o wiele trudniej. Także chcę, aby ta wojna szybko się skończyła, by znów działały szkoły, fabryki, by ludzie mogli wrócić do pracy. Przecież to żadne życie, jakieś przetrwanie. Na granicy jakiekolwiek zrozumienia.
Pan Dmytro to jeszcze jeden energiczny emeryt, który nie siedzi, złożywszy ręce, cały czas w ruchu, w pracy, żartuję i się uśmiecha:
– Gdy nie jesteśmy ostrzeliwani, to uśmiechamy się. Wtedy jesteśmy optymistami. Natomiast gdy niedawno nas bombardowano, to było wcale nieśmieszne. A teraz już trochę spokojniej. Nie tak często strzela się. Staramy się czymś zająć, coś robić, żeby czuć się żywymi. To bardzo pomaga. Wygania śmierć (śmieje się – red.). Przyjdzie oto, a ja nie mam czasu umierać — przecież szopy nie dobudowałem.
Pani Tamara wraz z mężem Bardzo dobrze pamiętają pierwsze dni wojny. Ukrywali się z piwnicy technikum, w którym w tym czasie pracowali. Później urządzili piwnicę własnego domu jako schron. Te straszne doznania sprawiły, że mąż dostał udar. Jednak para nie straciła optymizmu i poczucia humoru:
– Mąż ma poczucie humoru. Jest moją otuchą. Zawsze mnie podnosi na duchu. Przez cały ten czas nie było spokojnego roku. Jeśli nie jedno to inne. Ale już przyzwyczailiśmy się, dostosowaliśmy. Najpierw było trudno i bardzo przerażająco. Nie wiedzieliśmy, dokąd uciekać, co robić. Chwytaliśmy dokumenty, ukrywaliśmy się w piwnicy. Bardzo przeżywałam — łzy, histeria, załamania nerwowe. A mąż trzymał wszystko w sobie, w skutku dostał udar trzy lata temu. Ale my wspieramy się, żartujemy, mamy nadzieję na lepsze. Gdy jest cicho, wydaje się, że niby wszystko dobrze. Ale gdy zaczyna się ostrzał, cała iluzja znika.
Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc, którą otrzymaliśmy od papieża Franciszka. Po zainstalowaniu kotła stało się dużo lepiej. Pewnie, że jest trudno dostać węgiel. Ceny są wysokie, jesteśmy emerytami, mąż po udarze sparaliżowany, nie chodzi. Emerytury nie są bardzo wysokie. Jednak staramy się trzymać, cenimy każdą pomoc i cieszymy się, że nie jesteśmy zapomniani, chociaż wciąż nie jest tu spokojnie. Dom nas trzyma przy życiu. Daje poczucie bezpieczeństwa. To jeden z powodów, dla których nigdzie nie wyjechaliśmy.
Ludzie na linii demarkacji ponieśli wielkich szkód, większości z których nikt i nigdy nie rekompensuje. Ponieważ wojna zabiera wszystko na zawsze: spokój, pewność, własność…
Nic nie będzie tak jak dawniej. Ludzie od dawna o tym wiedzą, jednak to nie przeszkadza im nadal żyć i cieszyć się z każdego dnia.