Siostra Lidi Paiappilli SJSM, Przełożona Klasztoru Sióstr św. Józefa od św. Marka (wieś Pawszyno obwód Zakarpacki). Ponad 10 lat siostra Lidi bierze czynny udział w posłudze ewangielizacyjnej oraz prowadzi modlitwy uzdrowienia.
Na modlitwy do s. Lidi przyjeżdżają ludzie z całej Ukrainy, ponieważ za jej wstawiennictwem Bóg często uzdrawia od chorób.
— Siostro Lidi, proszę opowiedzieć o sobie. Skąd Siostra pochodzi, jakie było Siostry dzieciństwo? Czym zajmowali się rodzice i czy ma Siostra rodzeństwo?
— Urodziłam się i dorastałam we wsi Najatod (stan Kerala, Indie). Mój ojciec miał swój sklep spożywczy, mama była pracowała w domu, wychowywała dzieci. W naszej rodzinie było dziewięcioro dzieci (trzy dziewczynki i sześciu chłopaków). Dla mnie moi rodzice zawsze byli wzorem. Pamiętam jak mój ojciec rano o 4:00, zbierał wszystkich dzieci i rozpoczynał modlitwę. Gdy byliśmy mali, nie rozumieliśmy, dlaczego musimy budzić się tak wcześnie, więc często po modlitwie znowu kładliśmy się spać. Z pracy ojciec wracał późno, dlatego wieczorną modlitwę, która trwała około godziny, prowadziła mama.
— Kiedy Siostra po raz pierwszy odczuła powołanie do życia konsekrowanego?
— Myślę, że kiedy moja starsza siostra Anis składała pierwsze śluby. Miałam wtedy 12 lat, a ona 22. Bardzo mi się spodobała ceremonia jej ślubów. Ona miała ładny habit, a ja chciałam być podobną do niej. Wtedy jeszcze prawie nic nie wiedziałam o życiu konsekrowanym. Poszłam do klasztoru po zakończeniu 10 klasy, wtedy miałam 15 lat.
— Jaka była reakcja na to rodziców, rodziny?
— Moi rodzice nie mieli nic przeciwko, jednak mówili, że w wieku 15 lat jeszcze nie jestem dojrzała. Moja siostra Anis też doradzała mi jeszcze poczekać. Bracia bardzo mnie lubili i chcieli, żebym została w domu, ale gdy powiedziałam, że już postanowiłam, poparli mnie.
— Dlaczego siostra wybrała Zgromadzenie sióstr św. Józefa od św. Marka?
— Uczyłam się w katolickiej szkole gdzie nauczycielkami były siostry karmelitanki. Te siostry wydawały się mnie bardzo poważne i surowe. Kiedy byłam w gościach u swojej siostry Anis, która należała do Zgromadzenia Sióstr św.Józefa od św. Marka, zobaczyłam, że tam siostry są wesołe i proste, dlatego poszłam do Zgromadzenia, gdzie była moja siostra.
— Siostro Lidi, czy przeżywała Siostra w swoim życiu kryzys powołania, gdy Siostra nie miała pewności, że zrobiła dobry wybór?
— Tego nie było. Jednak przypominam, gdy byłam w nowicjacie, do niektórych sióstr nowicjuszek nasza siostra magistra (przełożona) była bardzo dobra, a do mnie odnosiła się surowo. Nie rozumiałam, dlaczego ona robi między nami taką różnicę. Trudno było przeżywać taką niesprawiedliwość. Wtedy zrozumiałam, że kiedy zostanę zakonnicą, nie powinnam robić tak, jak ona. Ja nie mogę osądzać innych za to, że oni czynią tak, a nie inaczej.
— Dlaczego siostra przyjechała na Ukrainę? Jakie były pierwsze wrażenia od Ukrainy?
— Po raz pierwszy pojechać na Ukrainę poleciła mi przełożona generalna. Bardzo lubię życie zakonne, i w Indiach przyprowadziłam dużo dziewczyn do zgromadzenia. Bardzo się cieszę, że poświęciłam Bogu swoje życie, i dlatego więc zawsze myślałam (i nadal myślę), że kiedy dziewczyny poświęcą swoje życie Bogu, mogą być szczęśliwe. Wszystkie siostry znały to. Więc odesłano mnie na Ukrainę, żebym szukała powołania. Kiedy jednak przyjechałam, to wydawało mi się, że to jest niemożliwe. Nie znałam języka, młodzież w Kijowie była wcale niepodobna do młodzieży w Indiach. Nie wiedziałam, jak można przyciągnąć ukraińską młodzież do życia konsekrowanego. Byłam rozczarowana przez to. Myślałam, że nic mi się nie uda, bardzo chciałam wrócić do Indii. Ale żeby nie rozczarować przełożonych i nie wracać od razu, postanowiłam pouczyć się na Ukrainie, nauczyć się języka i wtedy wrócić do domu. Wysłano mnie na Ukrainę na 5 lat, za ten czas akurat można byłoby skończyć studia.
Więc dostałam się na uniwersytet. Tuż po rozpoczęciu studiów zachorowałam. Pamiętam, że nie mogłam siedzieć, więc stałam. Miałam silny ból pleców i głowy. Schudłam o 10 kg, miałam permanentną gorączkę i kaszel, w moim organizmie odbywały się silne zapalne procesy. Codziennie miałam 4‑5 ataków bólu. Cały czas miałam dreszcze, nie mogłam ani spać, ani leżeć. Robiono mi 2‑3 zastrzyki, po których robiło się lżej. Lekarze nie mogli postawić diagnozy, mówili, że umieram.
Moja przełożona spytała mnie, czy mam ostatnie pragnienie. Powiedziałam, że nie chcę umierać na Ukrainie. Nic tutaj nie akceptowałam, a nawet nie chciałam, żebym została tu pochowana. W Indiach codziennie po Mszy świętej wszyscy idą na cmentarz. Tam wszystkie groby są posprzątane, na każdym stoją świeczki i kwiaty. Na Ukrainie taki obraz można zobaczyć wyłącznie pierwszego listopada. Także myślałam, że gdy nasze trzy siostry z Indii skończą studia w Kijowie i wrócą do Indii, mój grób zostanie zaniedbany. Dlatego więc powiedziałam, że nie chcę być tutaj pochowaną.
Wracając do Indii wiedziałam, że niebawem umrę. Nasz klasztor miał odpowiednie miejsce, gdzie chowano sióstr. Już wiedziałam, gdzie będę leżała. Poprosiłam siostrę Bindę, która też studiowała w Kijowie, żeby ona odwiedziła mnie na cmentarzu, kiedy wróci do Indii. Siostra Marie Louisa (Francuzka), żegnając się ze mną, powiedziała: «Do zobaczenia na niebie!»
W Indiach postawiono mi diagnozę gruźlica kości. Jeden chirurg powiedział, że trzeba robić operację (miałam nowotwór na kręgosłupie, który już przeniknął do kości), a po operacji będę sparaliżowana, chociaż jest 1%, że będę żyła, a jeżeli nie będę robiła operacji, na pewno umrę. Miałam wtedy 27 lat i zrezygnowałam z operacji. Ten chirurg powiedział, że więcej nie chce mnie leczyć. Inny doktor, Hindus, powiedział, że jeśli mój Bóg żywy i będzie chciał mnie uzdrowić, wyzdrowieję. Miesiąc spędziłam w szpitalu, później jeszcze 3 miesiące klasztorze, a potem Bóg zaczął do mnie przemawiać. Zadawał mi dużo pytań: «Dlaczego osądzasz ukraiński naród? Dlaczego nie wierzysz, że będą powołania z Ukrainy?» Nigdy nic złego nie mówiłam o Ukrainie, lecz kiedy widziałam coś, co mnie się nie podobało, «komentowałam» to w swoim sercu. Bóg pytał: «Gdybyś się urodziła na Ukrainie, czyżbyś nie żyła jak oni? Czyżbyś była lepsza od nich? To nie ty wybierałaś swoich rodziców i miejsce, w którym się urodziłaś, oraz swoje chrześcijańskie wychowanie. Gdyby Ukraińcy mieli takie same możliwości, które dałem tobie, Oni byliby lepsi».
Gdy byłam dzieckiem, należałam do wspólnoty misjonarzy. Tam była modlitwa, w której ktoś czytał od imienia Jezusa: «Nie mam innych rąk, tylko twoje», — a wszyscy odpowiadali: «Daję Tobie, Panie Boże, moje ręce» lub «Nie mam innego serca, tylko Twoje», a my odpowiadaliśmy: «Oddaję Tobie, Panie Boże, swoje serce». To było wiele lat temu. Kiedy chorowałam, Bóg przypomniał mi te modlitwy. On posłał mnie na Ukrainę, chciał mnie tutaj widzieć, ale ja nie chciałam tu być, więc on powrócił mnie do Indii. Wcześniej nigdy nie słyszałam głosu Boga. Kiedy byłam w nowicjacie, bardzo pragnęłam Go usłyszeć.Uczono nas, że miłość Boża jest wspaniała i my potrzebujemy ją przeżywać. A ja nigdy tego nie odczuwałam. Pewnego razu w nowicjacie podeszłam do swojej przełożonej i powiedziałam, że nie odczuwam Boga. Ona tylko uśmiechnęła się. Zawsze miałam pragnienie odczuwać Boga. Kiedy Pan Bóg ze mną rozmawiał, dziękowałam mu, że chociaż przed śmiercią pozwolił mnie doświadczać Jego wielką, miłość i usłyszeć Jego głos. Powiedziałam Bogu: «Jeśli to jest Twój głos, a nie moje fantazje, uzdrów mnie, a wrócę na Ukrainę». Zaraz potem poczułam się lepiej. Polepszyły się wyniki badań, mogłam siedzieć, a za kilka tygodni stać. Po rozmowie z Bogiem lekarzy dali mi nadzieję. Po 6 miesiącach, kiedy przyszłam na badania, lekarz powiedział, że to jest cud, że on nigdy nie myślał, że będę stała i samodzielnie chodziła. Za jakiś czas znowu przyjechałam na Ukrainę.
— Co się zmieniło po drugim przyjeździe na Ukrainę. Jak siostra widzi swoją misję teraz?
— Podczas choroby zrozumiałam, na czym polega moje powołanie i zadanie. Bóg spytał mnie: «Lidi, czy ty możesz iść do moich dzieci i powiedzieć im, jak mocno Ja pragnę zamieszkać w ich sercach?» To jest moje zadanie. W każdej duchowej nauce, którą daje, próbuje prowadzić ludzi do nawrócenia i pokuty. Pan Bóg bardzo dobrze zna ludzi i wie, że tak po prostu nikt by mnie nie akceptował. Dlatego dał mi dar uzdrowienia, żeby przyciągnąć ludzi. Ale moim zadaniem nie jest modlitwa o uzdrowienie. Jestem powołana robić wszystko, by Pan Bóg mógł zamieszkać w sercach ludzkich.
— Jak siostrze udaje się zachować radość? Siostra zawsze mówi, że ma się dobrze.
— Pan Bóg zmienił mój punkt widzenia na życie… On włożył w moje serce radość wewnętrzną, którą teraz żyję. Nie mogę powiedzieć, że nie mam żadnych problemów, przecież żyję w świecie rzeczywistym z ludźmi, jednak mimo wszystko ta radość zawsze zostaje ze mną. Po chorobie zaczęłam na wszystko patrzeć inaczej. Moje cierpienia to tylko kropla w morzu Łaski Bożej, nie trzeba zwracać uwagi na tę kroplę, trzeba więcej patrzeć na morze.
— Proszę opowiedzieć o swoim zgromadzeniu? Gdzie i kiedy ono było założone? Kto jest założycielem? Jaki jest jego charyzmat?
— Nasze Zgromadzenie założył o. Pierre Paul Blanc — kapłan diecezjalny z Francji w 1845 roku. W tym czasie było dużo klasztorów, dokąd mogły wstąpić dziewczyny z bogatych rodzin, które miały wykształcenie i posag. Ojciec Pierre Paul Blanc chciał założyć zakon, do którego mogłyby iść zwykłe dziewczyny bez wykształcenia i pieniędzy. Nasz charyzmat to adoracja i posługa. Inspiracją dla naszego Ojca Założyciela zostało wydarzenie Tajnej Wieczerzy, gdzie Jezus umywał nogi swoim uczniom. Ja bardzo lubię Martę i Marię. Być jak Marta i Maria to jest nasze powołanie. Myślę, że bez adoracji nie możemy dobrze wykonywać swojej posługi i nie możemy być wyłącznie jak pracownicy najemni. A między służeniem a pracą jest, moim zdaniem, duża różnica. Gdy pracujemy, dostajemy wynagrodzenie, zaś kiedy służymy — nie. W pracy korzystamy ze swoich sił, wiedzy, talentów. Służyć zaczynamy, kiedy Pan Bóg posyła nas na służenie. Poprzez Eucharystię i adorację uczymy się od Boga i słuchamy, co mamy robić, pozwalając Mu działać przez nas.
— Czym zajmują się siostry św. Józefa od św. Marka w świecie i na Ukrainie?
— W świecie nasze siostry służą w szkołach, szpitalach, domach starców, służą ludziom niepełnosprawnym, więźniom, trędowatym. Na Ukrainie mamy dom starców i prowadzimy ewangelizację.
— Siostro Lidi, już od wielu lat siostra jest przełożoną klasztoru we wsi Pawszyno. Co jest, Siostry zdaniem, najważniejsze w służeniu przełożonej? Jaka obecnie ma być przełożona?
— Mogę powiedzieć ogólnie. Widzę, że dziewczyny, które przychodzą do klasztoru, mają dużo ran wewnętrznych, często ich rodziny były niepełne (nie było ojca lub mamy) i to bardzo wpływa na ich życie. Ciężko im zaufać komuś, lubić, doceniać siebie. One mają dużo kompleksów, nie czują się szczęśliwe. Ja staram się pokazać im, jaką wielką wartość ma życie konsekrowane, jakie to jest wspaniałe, że możemy być z Bogiem. Nie trzeba myśleć o tym, czego nie może robić zakonnica, lecz na odwrót, warto jest zwracać uwagę na to, co ona może robić. Nasze śluby nas nie zniewalają — one dają nam wolność. Kiedy siostry opowiadają o swoich problemach, ja najpierw staram się wytłumaczyć im, że w taki sposób odczuwać i przeżywać trudności to jest normalne. Przez to, być może, Pan Bóg chce coś powiedzieć. Bóg może uzdrowić nas.
— Jak wygląda życie w tym klasztorze? Jak siostra dzieli obowiązki między siostrami?
— Wstajemy wcześnie rano, zaczynamy dzień od medytacji, porannych modlitw i modlitwy uwielbienia. Od rana do wieczora mamy wystawiony Przenajświętszy Sakrament, i po kolei przebywamy na adoracji. Nie mamy podziału obowiązków. Wszystko robimy po kolei. W domu starców co tydzień mają dyżury po trzy siostry. One budzą się pierwsze, pomagają babciom wziąć prysznic i ubrać się. Do nas przyjeżdża dużo ludzi na modlitwę, żeby przyjąć tylu ludzi, potrzebna jest pomoc wszystkich sióstr.
Staramy się uwzględniać, co siostry chcą robić, jakie mają zdolności. Jestem przeciwko temu, żeby na przykład, siostra, która ma zdolności do muzyki, nie mogła grać, natomiast musiała zawsze gotować. Jeśli Bóg daje dary swoje, trzeba tymi darami chwalić Boga. Bóg nie chce, żebyśmy się męczyli, On chce, żebyśmy z radością służyli. Często mówię do sióstr: «Nie róbcie tego, czego nie możecie robić z miłości i radości, bo w służeniu Bóg chce przekazać przez nas innym ludziom miłość i radość».
— Przy klasztorze jest szkoła muzyczna. Jak ona powstała?
— Kiedy po raz drugi przyjechałam na Ukrainę, siostry powiedziały mi, że młodzież tutaj jest bardzo utalentowana, więc przyciągać ludzi trzeba muzyką. Otóż kupiłam gitarę i chodziłam na zajęcia gry. Byłam gdzieś na trzech‑czterech lekcjach. Nie mam dobrego słuchu i nie umiem dobrze śpiewać. Ja przymuszałam siebie uczyć się, żeby przyciągać młodzież. Więc Pan Bóg powiedział mi: «Jaki talent dałem ci, tak więc i służ. Jeśli będą potrzebni muzycy, przyprowadzę ich do ciebie». Pierwszą naszą kandydatką była dziewczyna, która grała na gitarze. Później przyszły inne, które też grały i śpiewały. Wierzę w to, że Pan Bóg chciał, abyśmy miały zespół muzyczny, dlatego On powołał do klasztoru ludzi z talentami muzycznymi. Nasz zespół nie gra koncertów, on służy. Nie gramy dla ludzi, gramy dla chwały Boga.
— Wspólnota liczy 10 sióstr trzech różnych narodowości — z Indii, Słowacji oraz Ukrainy. Jak udaje się zachować jedność i porozumienie?
— Rzeczywiście, mamy różną mentalność, różną kulturę ale wszystkie siostry mają jeden cel: iść drogą Jezusa, być świętymi. Ciągle mówię, że nasza kultura to Ewangelia. Pan Bóg dał nam Biblię i powiedział żyć nią. Nie wybieramy, któ ma być w naszej wspólnocie, to Bóg wybiera i przyprowadza. Kogo Bóg wybrał i dał nam, tego mamy zaakceptować, lubić i razem naśladować Boga.
— Co jest najważniejsze w życiu konsekrowanym. Co znaczy być «dobrą zakonnicą»?
— Zawsze mówię, że my nie musimy być dobre, lecz musimy być święte. Dlatego trzeba być prostymi i nie pragnąć własnej wyższości i chwały. Tam gdzie Bóg Cię postawił i z tymi ludźmi, którzy są obok, możesz być świętą. Bóg nie myli się.
— Jak siostra uważa, dlaczego coraz mniej ludzi wybiera życie konsekrowane? Bóg przestaje powoływać czy problem leży w czym innym?
— Nie sądzę, że Bóg przestaje powoływać, myślę, że to ludzie przestają przysłuchiwać się. Wielu ludzi uważa, że życie w zakonie ograniczy ich wolność. A może również być tak, że osoby konsekrowane nie podają dobrego świadectwa. Moim zdaniem, gdyby osoby duchowne doceniały swoje powołanie, wielu ludzi przyszłoby do klasztorów. Zawsze twierdzę, że nieodpowiednie życie osób duchownych niszczy powołanie. Także młodzież nie chce z niczego rezygnować. Jednak wierzę, że kiedy ktoś z czegoś zrezygnuje, Bóg da mu dużo więcej.