Ordynariusz kijowsko-żytomierski w rozmowie z CREDO podzielił się swoją wizją kontrowersyjnej doktrynalnej deklaracji o błogosławieństwie dla osób znajdujących się w „sytuacjach nieregularnych”. Wskazał w szczególności na słabe punkty dokumentu, który wywołał wielkie oburzenie społeczne, na problematyczne sformułowania, a także na potrzebę jasnego zrozumienia, czym jest błogosławieństwo, czemu ma służyć i na jakich warunkach w ogóle można go udzielić.
Biskup Witalij Krywycki opowiedział także, co zrobiliby ukraińscy księża, gdyby poproszono ich o błogosławieństwo dla par tej samej płci, i podkreślił, że „chrześcijańska łagodność”, o której mowa w dokumencie Dykasterii Nauki Wiary, jest niemożliwa bez chrześcijańskiego radykalizmu, gdyż Kościół nie może istnieć bez fundamentów, na samych emocjach.
— Jak zaznaczono w dokumencie Konferencji Episkopatu Ukrainy będącym odpowiedzią na deklarację doktrynalną „Fiducia supplicans”, w nauczaniu samego Kościoła nic się nie zmieniło, co potwierdza także sama deklaracja. Małżeństwo w Kościele jest związkiem wyłącznie mężczyzny i kobiety i tylko on może być pobłogosławiony w sakramencie małżeństwa. Zgadzam się, że w niektórych momentach możemy mówić o podmianie pojęć, jeśli mówimy o błogosławieństwach; ponadto powiedziałbym, że problemem są różnice w postrzeganiu błogosławieństwa jako takiego.
Pamiętam swoje młodzieńcze lata, jak obserwowałem, jak w niedzielę lub inne dni przychodzili ludzie, którzy wybierali się w podróż służbową lub na wakacje i ustawiali się w kolejce do księdza po błogosławieństwo. Ciekawym odkryciem było dla mnie to, że czasami ksiądz nie mógł pobłogosławić wycieczki czy innego wydarzenia; i pamiętam, że ludzie byli gotowi zmienić swoje plany, jeśli kapłan postrzegał je jako szkodliwe dla swojej trzody.
Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, wszystko jest tutaj jasne: nie ma mowy o błogosławieństwie, jeśli mówimy o parach żyjących w związku niesakramentalnym, a tym bardziej o parach osób tej samej płci. Mówiąc o zachodnim świecie materialistycznym, trzeba powiedzieć, że wiele praktyk religijnych, które dla nas pozostają wymowne i potężne, sprowadziło się do poziomu zwykłego ludzkiego rytuału, a czasem nawet do poziomu magii. Jeśli nie nadawać zbyt głębokiego znaczenia słowu „błogosławieństwo”, skupiając się jedynie na jego tłumaczeniu, które oznacza „dobre słowo; dobrze wypowiadać się o kimś”, w takim razie nie ma problemu. Problem tkwi w tym, jak postrzegamy ten znak błogosławieństwa. W naszym rozumieniu, w rozumieniu ukraińskich katolików, błogosławieństwo oznacza pewną aprobatę i wsparcie; i tylko tak to widzimy. Sama deklaracja mówi, cytuję: „Kościół ma prawo i obowiązek unikać wszelkich obrzędów, które mogłyby być sprzeczne z tym przekonaniem lub prowadzić do nieporozumień”. W naszym społeczeństwie błogosławienie pary stanu wolnego – a tym bardziej pary tej samej płci — oczywiście doprowadzi do takiego nieporozumienia; dlatego też, mówiąc słowami samej deklaracji, Kościół nie ma władzy błogosławienia związków osób tej samej płci. Tyle.
Chciałbym także podkreślić, że moim zdaniem w naszych umysłach i sercach panuje wielkie zamieszanie z powodu samego słowa „para” użytego w deklaracji. Przez błogosławieństwo pary mamy na myśli parę mężczyzny i kobiety, którzy stoją przed Panem, a kapłan mówi w imieniu Kościoła: co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela. W przeciwnym razie nie jest to para, jest to grupa dwóch, trzech, pięciu osób. Jeżeli, powiedzmy, uczniowie przychodzą do mnie po błogosławieństwo, a jest ich dwóch, to nie powiem, że przyszło do mnie „kilku uczniów”; to samo dotyczy innych kategorii. W przypadku osób, które żyją w konkubinacie, ale jednocześnie weszły na drogę nawrócenia, przygotowują się do przyjęcia pierwszych sakramentów itp., ja osobiście (jak i każdy inny kapłan) udzielę błogosławieństwa — ale nie pary, ale konkretnej osoby, która weszła na ścieżkę nawrócenia. Jeśli przychodzi do nas osoba, która ma problem i jednocześnie szuka jego rozwiązania zgodnie z wolą Bożą, to oczywiście otrzyma błogosławieństwo; ale nie jako para żyjąca w konkubinacie.
„Rytuał Rzymski” twierdzi: „…formuły błogosławieństw, zgodnie ze starożytną tradycją, wyrażają przede wszystkim uwielbienie Boga za Jego dary, błaganie o Jego dobrodziejstwa oraz prośbę o udaremnienie w świecie władzy złego ducha”.
Oznacza to, że jeśli owocem błogosławieństwa będzie uwielbienie Pana i otrzymanie dobra niezbędnego do pokonania mocy złego, wówczas kapłan udzieli błogosławieństwa – nawet jeśli dana osoba dopiero wychodzi z grzechu — aby jej pomóc pokonać zło.
W dalszej części tekstu czytamy: „Dlatego ci, którzy przez Kościół proszą o Boże błogosławieństwo, winni swoje usposobienie umacniać wiarą, dla której wszystko jest możliwe, polegać na tej nadziei, która zawieść nie może, ożywiać w sobie miłość, która przynagla do zachowywania Bożych przykazań”. Tu nie może być żadnych kontrargumentów. Tak, aby zachować przykazania Boże, można błogosławić — ale pojedynczą osobę, a nie parę.
Uważam, że użycie słowa „para” jest bardzo wyraźnym punktem konfliktu, który wyłania się z tego dokumentu watykańskiego. Dlatego oczywiście odbieramy to bardzo ostro, można nas w tym zrozumieć i oczywiście, jeśli przyjdzie do nas jakaś para niesakramentalna, która nas o to poprosi, nie będziemy dopasowywać tutaj żadnego obrzędu błogosławieństwa.
Deklaracja do niczego nas nie zobowiązuje i nie wprowadza żadnych zmian. Mówi o błogosławieństwach dla wszelkiego dobra, powtarzając życzenia typu „Niech cię Bóg błogosławi!” — które nie ma charakteru aprobaty dla takiej czy innej formy życia, jaką prowadzi dana osoba. To jest pragnienie Bożej obecności. Czy ten, kto pragnie Bożej obecności, może zrobić coś wbrew woli Bożej? NIE. Możemy błogosławić ludzi, którzy są w trudnej sytuacji, mówiąc, że Bóg ich wspiera, że Bóg jest z nimi; lecz jeśli człowiek żyje w grzechu, żaden ksiądz, biskup, ani nawet papież nie może czynić tego, co jest sprzeczne z wolą Bożą. Dlatego z jednej strony widzimy pragnienie Kościoła, aby dotrzeć do ludzi, którzy — być może! — wychodzą z kryzysu grzechu; ale z drugiej strony nie widzimy jasno określonych przedmiotów, którym można udzielać błogosławieństwa.
Kościół ma obowiązek udzielać błogosławieństwa w imię Boże poszczególnym osobom i określonym wspólnotom: mogą to być grupy osób starszych, chorych, pielgrzymów, mogą to być grupy wolontariuszy, mogą być obrońcy naszego państwa. Jednak ludzie żyjący w grzechu nie są typem wspólnot, którym Bóg może błogosławić; więc oczywiście my też tego nie zrobimy.
Może tam, gdzie błogosławieństwo nie ma tak dużego znaczenia, jakie — dzięki Bogu! — nadal ma dla nas, to wszystko nie wygląda tak drastycznie. Nie możemy jednak błogosławić osoby, wiedząc jednocześnie, że nie chce ona wyjść ze stanu grzechu, że nic w tym kierunku nie robi i sama wybrała tę drogę.
Biskupi ukraińscy są w swej opinii jednomyślni, dlatego nie musimy wydawać odrębnych dokumentów dotyczących naszych diecezji [jak to ma miejsce np. w USA]. Nie szukamy nowych form błogosławieństwa dla osób żyjących w stanie grzechu ciężkiego. Gdy zgłaszały się do mnie osoby nie żyjące w związku sakramentalnym, udzielałem im indywidualnych błogosławieństw — jeśli były na drodze nawrócenia i przygotowania do małżeństwa. I już — i jedynie — po przyjęciu sakramentu małżeństwa zostali razem pobłogosławieni jako para.
Patrząc na sytuację, która się rozwinęła, myślę, że nie po prostu dzieje się to zaraz przed Bożym Narodzeniem. Pamiętam przypadki z ubiegłych lat, kiedy pewne sytuacje wytrącały nas z równowagi właśnie w tym czasie oczekiwania na Chrystusa. Wierzący nie potrzebują wyjaśnień takich rzekomych zbiegów okoliczności. Dlatego wzywam wszystkich wiernych — nas wszystkich: zmęczonych, zirytowanych, o silnych i nie zawsze adekwatnych reakcjach — abyśmy potrafili postawić kropkę nad „i” i kontynuować przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia; każdy na swoim miejscu, nie zadając sobie nawzajem ran i nie doszukując się zła.
Podkreślam, że wiele dokumentów, które widzimy — w szczególności ta ostatnia deklaracja — daje nam wiele pokus i wiele dwuznacznych słów; ale w samym Kościele nic się nie zmieniło. Podczas wojny zanika wszelki pluralizm, i to jest normalne. Jest czarne, a jest białe. Są wrogowie a nasi. Radziłbym każdemu, aby ponownie przeczytał tę deklarację — wraz z tymi, którzy mogą ją bezstronnie ocenić teologicznie, — aby zrozumieć, o czym ona jest.
Na końcu deklaracji czytamy: „Ta Dykasteria pragnie na końcu przypomnieć, że korzeniem chrześcijańskiej łagodności jest zdolność odczuwania siebie błogosławionym i błogosławić, ponieważ każdy potrzebuje błogosławieństwa i dlatego chcemy je dawać i otrzymywać”. Mówi o „korzeniu chrześcijańskiej łagodności”, ale pytam: gdzie jest korzeń chrześcijańskiego radykalizmu? Nie może być korzenia łagodności bez korzenia radykalizmu — nawet, że tak powiem, fundamentalizmu; bo bez niego każdy, opierając się wyłącznie na swoich emocjach, będzie ciągnął Kościół w różnych kierunkach, gdziekolwiek zechce, zmuszając go do wpływu właśnie na swoje emocje, bo to on potrzebuje „łagodności”. Ale Kościół nie jest budowlą bez fundamentu i tego, moim zdaniem, zabrakło w tym dokumencie. Bo gdy będziemy mieli fundament, bazę, do której stale wracamy, to do wspólnoty Kościoła nie przedostaną się różne niepokojące innowacje, a on sam się oczyści.
Olha Herasymenko