We Lwowie niedawno odbyła się prezentacja ukraińskiego tłumaczenia książki o. Józefa Augustyna «Być ojcem». Autor przyjechał do Lwowa przedstawić swoją ksiązkę i CREDO dziękuje swoim przyjaciołom z wydawnictwa «Swiczado» za to, że mogliśmy porozmawiać z nieprzeciętną osobą, interesującym i głębokim rozmówcą.
Głownie rozmawialiśmy o ojcostwie, jego znaczeniu i roli w życiu rodziny, nie mogliśmy też ominąć tak ważnego tematu, jakim jest zespół stresu pourazowego żołnieży, z którym powracaja z wojny do swoich rodzin, a także o roli kobiety w kształtowaniu mężczyzny i ojca.
— Mówi się dzisiaj wiele o kryzysie męskości, kobiecości, rodziny, a w tym także o kryzysie ojcostwa. Do czego winniśmy się odwołać w naszych wysiłkach pokonywania kryzysu?
— Kryzys rodziny i ojcostwa dotyczy głównie cywilizacji Zachodniej, która podważyła w sposób zasadniczy korzenie własnej tożsamości: wartości humanistyczne, religijne, narodowe. Przez kilka tysięcy lat funkcjonowało określone pojęcie rodziny, męskości, ojcostwa. Dzisiaj odrzucamy je i zaczynamy wszystko definiować od nowa. To jakieś cywilizacyjne szaleństwo. W cywilizacjach szanujących kulturowy dorobek wypracowany przez tysiąclecia takiego problemu nie ma. W Azji, Afryce czy w Ameryce Południowej tego problemu nie ma na taką skalę, jak w Europie czy Ameryce Północnej. Polska i Ukraina przynależą do świata zachodniego, więc i nas dotykają trendy antyrodzinne.
Kryzys rodziny i ojcostwa niewątpliwie wiąże się z kryzysem religii, duchowości i moralności. Pyta pani, do czego winniśmy się odwołać w naszych wysiłkach pokonywania kryzysu? Do czego ma się odwołać mężczyzna, by stawać się dobrym ojcem, kochać swoje dzieci, opiekować się nimi? Otóż do własnego sumienia i do prawego myślenia. Dla nas chrześcijan sumienie to głos Boga, który przemawia poprzez nasze serca.
— Możemy więc powiedzieć, że z kryzysu religii wynikają wszystkie inne. Gdy człowiek utraci więź z Bogiem, traci też więź ze sobą, traci też swoje powołanie do ojcostwa, macierzyństwa?
— Leszek Kołakowski, filozof (rozczarowany marksizmem wrócił do tradycyjnych wartości filozoficznych i religijnych) twierdził, że gdy rozerwie się więź z Bogiem, zostają zniszczone międzyludzkie więzi. «Oświecenie wynosząc człowieka do godności potencjalnie wszechmocnego stwórcy, zdegradowało go w rzeczywistości do poziomu zwierzęcego; odróżnienie dobra i zła zastąpiły kryteria utylitarne. Fundamentalne więzi, co podtrzymywały ludzką wspólnotę – rodzinę i religię – zostały wyszydzone i gwałtem rozerwane» – pisał Kołakowski.
Tam, gdzie zaprzeczy się relacji człowieka z Bogiem, wszystko jest zawieszone w próżni. Gdy człowiek odrzuci Boga, sam siada na Jego tronie i jest to sytuacja bardzo niebezpieczna dla relacji międzyludzkich. Bóg przecież jest tym, który decyduje o życiu i śmierci. On nie pyta, kto z nas chce żyć, a kto chce umrzeć. Nasze życie jest w Jego miłosiernych rękach. Gdy człowiek decyduje o życiu i śmierci bliźnich, zaczyna się piekło na ziemi.
W ostatnim stuleciu mieliśmy już dwa systemy kreowania «nowego człowieka»: bolszewicki i nazistowski. Historycy opisują, jak naziści uczyli się mordować od bolszewików. Powstaje teraz trzeci system «kreowania nowego człowieka»: genderyzm, który podobnie jak komunizm – oparty jest na filozofii marksistowskiej. Równość klas zostaje tutaj zastąpiona równością płci. Nie miejsce tutaj na to by wchodzić w szczegóły.
— Dlaczego ludzie odchodzą od Boga? Zawiodło wychowanie religijne w rodzinie? A może Kościół zaniedbał swoją misję?
Odpowiedź na te pytania nie jest prosta. I nie szukajmy kozła ofiarnego, na którego moglibyśmy zrzucić odpowiedzialność za zaistniałą sytuację religijną młodego pokolenia: na rodzinę, Kościół, państwo. Żyjemy w określonej sytuacji cywilizacyjnej, politycznej, społecznej, edukacyjnej, religijnej, rodzinnej. Wszystko to ma wpływ na kształtowanie się postaw moralnych i religijnych.
To trochę nieludzkie, gdy tak bezceremonialnie oskarża się jedynie rodziców o to, że nie wychowywali swojego dziecka i dlatego bierze ono narkotyki. Środowisko rówieśnicze, szkoła, media, łatwość dostępu do narkotyków, postawa pasywności, uleganie hedonizmowi – wszystko to trzeba uwzględnić, gdy szuka się odpowiedzi na pytania, dlaczego młodzi sięgają po narkotyki. Odpowiedź nie jest prosta.
Podobnie jest z pytaniem o przyczyny rezygnacji z praktyk religijnych ludzi młodych i ich swoistego oporu wobec Kościoła. W czasie skupienia rekolekcyjnego, jakie prowadziłem w tych dniach w pojezuickim kościele świętych Piotra i Pawła, matki zadawały mi pytania: «Co robić, bo moje dziecko nie chce chodzić do kościoła, nie chce się modlić» itd. Pytanie to słyszę bardzo często w Polsce, i przyznam się, że byłem trochę zdziwiony, że pada ono także na Ukrainie. I was tu na Ukrainie dotyka «zachodnia mentalność», choć z pewnością nie w takim stopniu, jak w Polsce.
Dzieci od rana do wieczora trzymają w ręku swoje gadżety elektroniczne i tym się karmią. Świat stał się bardzo mały. Na kryzys religijny składa się dziesiątki czynników. Bez światła Ducha Świętego nie poznamy ich. Poznanie przyczyn jest ważne – to diagnoza. A bez postawienia diagnozy nie da się leczyć. Nie zrzucałbym też całej winy na Kościół i księży. Oni też są częścią tego zglobalizowanego świata zachodniego, choć na nich oczywiście spoczywa większa odpowiedzialność…
Szukanie przyczyn, stawianie diagnozy spadku religijności wymaga zaangażowania duchowego, pogłębionej refleksji, a nade wszystko głębokiej modlitwy o światło Ducha. O tym trzeba rozmawiać, pisać, na ten temat trzeba dyskutować z powagą i troską. A nade wszystko trzeba zacząć od swojego nawrócenia.
Odchodzenie od religii, powierzchowność duchowa otoczenia winny być dla nas osobistym wyzwaniem, by temu przeciwdziałać najpierw we własnym życiu, we własnym sercu. Kilka tygodni temu byłem na konferencji ordynariusza francuskiej Korsyki, bpa Olivier de Germay, który mówił o dramatycznie trudnej sytuacji religijnej w jego diecezji. Ma tylko 60. księży. Wielu z nich ma do obsługi 15 – 20 kościołów i kaplic. «Co robić?» – zapytał. I zaraz dał odpowiedź: «Zacząć od swojego nawrócenia».
— Wróćmy do ojcostwa. Ojciec często podkreśla, że temat ojcostwa nie jest tylko dla mężczyzn? Dlaczego?
— To oczywiste. Temat macierzyństwa też nie jest tylko dla kobiet. To kobieta czyni mężczyznę ojcem. To mężczyzna czyni kobietę matką. Kiedy więc na spotkania o ojcostwie przychodzą wyłącznie mężczyźni, to świadczy o naszym braku kultury ludzkiej, psychologicznej. Nikogo nie oskarżam, ale pragnę zwrócić uwagę na odpowiedzialność w rodzinie. Za to, jak zachowuje się mężczyzna w rodzinie jako ojciec, w dużej mierze odpowiedzialna jest kobieta, żona, matka. I odwrotnie. Jeżeli kobieta, żona wiąże się z dziećmi posesywnymi więzami, wypychając wręcz męża z rodzinny, to za tę sytuację odpowiedzialny jest także mężczyzna mąż – ojciec.
Rozmawiałem kiedyś z mężczyzną, biznesmenem, na wysokim stanowisku. Wpadł w poważne kłopoty finansowe, także przez swoją ustępliwość i miękkość» w negocjacjach. A żona zamiast wesprzeć go w tej trudnej sytuacji, pogrążała go swoimi czarnymi wizjami, narzekaniem i wypominaniem mu wszystkich grzechów z przeszłości. Trafił do psychiatry, a potem długo się leczył… Ojcostwo uwidacznia się najpierw nie w relacji do dzieci, ale do żony. I odwrotnie.
— U nas na Zachodniej Ukrainie to kobiety rządzą: babcie, matki, żony. Oczekują, by mężczyzna był zaradny, dobrze zarabiał, ale by był jednocześnie uległy, posłuszny, poddany. W rodzinach często obserwujemy brak szacunku do zięcia, męża, ojca, dziadka. Oskarża się mężczyzn, że są nieporadni, niezdolni do podejmowania decyzji…
— Myślę, że bardzo ważną przyczyną tego zjawiska są dwie straszliwe, trwające latami wojny, oraz niemal pięćdziesiąt lat zbrodniczych rządów komunistycznych. Mówiąc ironicznie – udało się. Nazizm i komunizm były systemami maskulinistycznymi. W komitetach centralnych partii praktycznie nie było wcale kobiet. Został złamany, wręcz zmiażdżony kręgosłup mężczyzny. O to chodziło komunistom. Przymuszanie mężczyzn do współpracy; nękanie, by zapisać się do partii; zakaz praktyk religijnych służyło jednemu – poniżeniu i upokorzeniu. Wielu, dla świętego spokoju, ulegało. Raz złamana kość, nawet po zrośnięciu, już nie jest taka sama. Sto lat niszczenia męskiej psychiki wymaga leczenia dwu – trzech pokoleń, a może więcej. Do dwóch wojen na Ukrainie dochodzi teraz trzecia, w Donbasie…
Ta sytuacja wymaga wielkiego zaangażowania ludzkiego i duchowego każdego młodego mężczyzny, troski o męskie dorastanie, o postawę odpowiedzialności za siebie, za własne rodziny, za kobiety, z którymi się wiążą. Kobiety same sobie robią krzywdę, gdy atakują mężczyzn, poniżają ich, wyśmiewają. I odwrotnie. Męska ambicja jest bardzo wrażliwa, krucha, powiedziałbym nawet drażliwa. Mężczyźni podobnie jak kobiety, gotowi są do wielkiego poświęcenia, ofiary i wysiłku, ale zawsze w klimacie miłości i wolności… Skrajny radykalny feminizm, atakujący męski świat, to wielki wróg nie tylko mężczyzn, ale i samych kobiet.
— A jak wojna wpływa na mężczyzn?
— Mężczyzna wracający z wojny, który był świadkiem śmierci swoich kolegów, świadkiem zabijania, który sam strzelał i ma świadomość, że zabił lub mógł zabić człowieka, nosi w duszy głęboką ranę, bardzo trudną do uleczenia. Owszem, są «wojny usprawiedliwione», a żołnierze broniący ojczyzny, nie są przecież mordercami. Na wojnie odbiera się życie «wrogim» mężczyznom, nawet jeżeli nazywa się to «unieszkodliwianie wroga». Ale dziewięćdziesiąt dziewięć procent mężczyzn nie chce zabijać. Człowiek rodzi się jako istota krucha moralnie, ale nigdy jako morderca. Zabijanie, dobrowolne i niedobrowolne, jest obce ludzkiej duszy.
Czytałem niedawno artykuł analizujący postawę żołnierzy w czasie działań wojennych, autor sugerował, że część żołnierzy z zasady strzela tak, by nie trafić «we wroga» i nie mieć sumieniu tego, że kogoś zabił. Ale i wtedy nie można nie być świadkiem zabijania i świadkiem śmierci zabitych.
Istnieje jakiś nikły promil mężczyzn, u których wojna wyzwala demoniczny żądzę zabijania. Często krążą oni od wojny do wojny, gdyż tam można «bezkarnie zabijać». Dramat mężczyzny na wojnie dobrze ukazała białoruska pisarka Swietłana Aleksiejewicz w książce Cynkowi żołnierze.
Prowadziłem kilka razy sesje egzystencjalno duchowe dla żołnierzy powracających z misji w Afganistanie, Iraku, na Bałkanach. Większość bardzo szczerze dzieliła się swoim bolesnym doświadczeniem wojennym. Wyznawali szczerze, że mało kto ich rozumie, a w rodzinie na ogół nikt nie interesuje się tym, co przeżyli na wojnie. Niemal wszyscy czuli się osamotnieni w swoim doświadczeniu.
Niektórzy wracali z wojny lepszymi. Bardziej doceniali własne życie, własne rodziny, dzieci. Jeden z nich powiedział: «Gdy widziałem nędzę afgańskich domów, zrozumiałem bezsens gromadzenia rzeczy. Po powrocie do domu wyrzuciłem zbędne przedmioty i nabrałem wstrętu do kupowania rzeczy».
Ale też wielu nie radziło sobie ze swoim życiem po powrocie z wojny. Niektórzy dostrzegali u siebie tendencje do stosowania przemocy wobec żony, dzieci, skłonności do nadużywania alkoholu… «Od ciebie zależy, czy wrócisz z wojny lepszy, czy gorszy» – powiedział jeden z żołnierzy. Słuchając ich zrozumiałem, jak niesprawiedliwe jest nasze osądzanie tych mężczyzn… Oni potrzebują wielkiej pomocy i wielkiego wsparcia na miarę ich wielkich ran.
— Jeden z lwowskich księży powiedział kiedyś na kazaniu, że ojciec żyjący autentycznie wiarą, to jedyna prawdziwa gwarancja tego, że jego dzieci nie zerwą więzi z Bogiem. Czy ojciec podpisałby się pod tym zdaniem?
— To bardzo prawdziwe zdanie. Podkreśliłbym jednak w nim wyrażenie «żyjący autentycznie wiarą». Świadectwo żywej wiary to jedyna możliwość skutecznego wpływania na religijną postawę naszych dzieci, wnuków, uczniów, wychowanków. Także my księża nie mamy innej możliwości oddziaływania na wiernych, jak nasze osobiste świadectwo modlitwy, bezinteresownej miłości, służby, ofiarnego znoszenia codziennych przeciwności i dźwigania krzyża. Søren Kierkegaard napisał w swoim Dzienniku: «To boli być zbawionym». Boli nie tylko być zbawionym, ale też zbawiać innych. Ojcowskie wychowanie dzieci do autentycznej wiary, to przecież rodzaj zbawiania ich.
Wybitny teolog, Karl Rahner SJ, posługiwał się pojęciem «anonimowe chrześcijaństwo» – «anonimowy chrześcijanin». Wyraża ono pewną teologiczną opinię, która wskazuje na możliwość zbawienia ludzi, którzy bez własnej winy nie są ochrzczeni, nie należą do Kościoła, czy wręcz uznają się za ateistów.
Dla mnie przykładem «anonimowego chrześcijanina» był Warłam Szałamow, autor Opowiadań kołymskich, w których opisał swoją dwudziestoletnią katorgę łagrową. Wyznaje, że nie przyjął nigdy żadnej lepszej pracy lub funkcji w łagrach («pridurka»), która dawałaby mu większe możliwości przeżycia (być dozorcą, pracy pod dachem, przy kuchni), by nie być zmuszanym przez obozowe władze do donoszenia na współwięźniów. Ten człowiek, który określał siebie jako niewierzący, był dumny, że dzięki swojej postawie nie miał nikogo na sumieniu. Mówił też, że najporządniej w łagrach zachowywali się ludzie wierzący. I on był na swój sposób «autentycznie wierzący».
W życiu duchowym najpierw konieczna jest wewnętrzna wierność sumieniu, a z niej – dzięki łasce Bożej – zrodzą się także «autentyczne praktyki religijne».
— Gdy mężczyźnie zabraknie wierności sumieniu, jego zachowanie może być groźne, niebezpieczne dla innych. Myślę o naleganiu niektórych mężczyzn na kobiety, by dokonały aborcji. Ten, który ma bronić swojego dziecka, szuka jego śmierci.
— Abp Marek Jendraszewski mówił ostatnio, że za eufemistycznie brzmiącymi słowami: aborcja, usunięcie ciąży, kryje się zbrodnia dokonana na niewinnej istocie. To mocne słowa, ale prawdziwe. Trudno nam sobie uświadomić, jakim okrucieństwem jest fakt, powszechna niemal w krajach zachodnich aborcja dzieci z zespołem Dawna. Kiedyś klerycy pytali kard. Carla Martiniego, co jest znakiem nadziei dla współczesnego świata. On pięknie powiedział, że są nim rodziny, które opiekują się dziećmi niepełnosprawnymi, chorymi, ludźmi w podeszłym wieku. Takie rodziny pokazują, czym jest prawdziwa, bezinteresowna miłość.
Dla «zwyczajnych rodziców» «udanych dzieci» to wielka radość, kiedy przynoszą ze szkoły pochwały, wygrywają konkursy. Z drugiej strony, ileż bólu jest, gdy matka i ojciec patrzą na swoje dwudziestoletnie dziecko, które nie umie mówić lub chodzić. Rzecz znamienna, że z tego bólu rodzi się większa i głębsza miłość. Dla swojego chorego dziecka jego rodzice robią często to, czego dla swoich «udanych dzieci» nie zrobią nigdy ich «zwyczajni rodzice». Dlaczego? Często bowiem kochają je właśnie za ich sukcesy, za to, że mogą się nimi chwalić przed sobą i przed innymi. To bardzo ludzkie, ale – bądźmy szczerzy — nie są to szczyty miłości. A gdy «udane dziecko» zaczyna pyskować, buntować się, ranić ojca i matkę, wtedy okazuje się dopiero, jaka jest ich miłość do niego.
— Ostatnio ukazała się na Ukrainie książka ojca Ojcostwo. Jak często słyszy ojciec pytanie: «A co ksiądz tam może wiedzieć o ojcostwie, że nas tu poucza»?
— Prawdę mówiąc rzadko słyszę takie pytanie. To, co mówię o rodzinie i ojcostwie jest oparte na ludzkim doświadczeniu, nie tylko moim własnym, ale przede wszystkim na doświadczeniu ojcostwa i synostwa setek, setek mężczyzn, którzy w zaufaniu opowiadają mi o swoich ojcach i o sobie jako synach, zwykle w czasie rekolekcji. Są to bardzo szczere, ale bolesne rozmowy.
Gdy analizujemy nasze relacje z naszymi ojcami, za dużo nieraz mówimy o samych ojcach, a za mało o sobie, jako synach — córkach. Zrzucanie całej niemal winy za nasze nieudane życie dorosłe na swoich rodziców, to zbyt proste rozwiązanie, by było prawdziwe. Nie sztuka być «dobrym synkiem» «dobrego taty». Wielką sztuką być dobrym synem zagubionego taty, zranionego, nieodpowiedzialnego, alkoholika. Mężczyzna rodzi się do ojcostwa dzięki swojemu synostwu. Tylko dobry syn jest dobrym ojcem.
Gdy młody mężczyzna mówi o swoim ojcu bez szacunku, gorzej – z wyniosłością, to bardzo zła wróżba. Dzisiejszy gniew na ojca, jutro stanie się gniewem na swoje własne dzieci, na żonę. To oczywiste, ponieważ gniew jest jeden. Różne są jedynie «obiekty», na które przelewa się gniew. Czasami mówię mężczyznom wprost: «Masz żal, że dorastający syn jest nieszczery, unika cię, najchętniej przebywa poza domem. Czego ty dzisiaj od niego oczekujesz, skoro sam nie byłeś wobec niego nigdy szczery, unikałeś zabawy i rozmowy z nim, a praca i kariera była ważniejsza od dzieci».
— A co znaczy zdaniem ojca stawać się dobrym synem?
— To przede wszystkim stawać się pokornym i skruszonym na wzór Jezusa, który ogołocił samego siebie i stał się posłusznym Ojcu aż do śmierci (por. Flp 2, 7-8). O swoje synostwo Jezus walczy w Ogrójcu aż do krwawego potu. O nasze męskie synostwo walczymy i my zmagając się z naszymi męskimi pokusami i namiętnościami: skłonnością do gniewu, chciwością, a nade wszystko z naszymi chorymi ambicjami, męską pychą. To męska wyniosłość i pycha kusi nas do podnoszenia głosu, stosowania przemocy, dominacji nad innymi, chciwego gromadzenia rzeczy. Młodzi żonaci mężczyźni nie powinni wiele myśleć o tym, jak będą wychowywać dzieci, ale raczej o tym, jakimi są synami swoich ojców i jakimi są mężami. Św. Teresa od Jezusa mówi, że jeden akt pokory jest ważniejszy niż wiedza całego świata.
— Pokora i skrucha to fundamentalne cechy dojrzałego ojcostwa. Ale konkretnie, od czego miałby zaczynać mężczyzna, który zakłada rodzinę i staje przed perspektywą ojcostwa?
— Od najprostszego. Trzeba zacząć żyć. Nie jutro, ale dziś, teraz, już. Rano wstać, pomodlić się, życzliwie rozmawiać z bliskimi, pójść do pracy. Codziennie trzeba podejmować decyzję: nie będę podnosił głosu, nie będę się obrażał na innych, nie będę kłamał, oszukiwał; będę starał się być życzliwy dla żony; będę słuchał moich dzieci, a nie tylko mówił do nich. Trzeba codziennie postanawiać od nowa: chcę być dobrym mężem, dobrym ojcem: dziś, teraz, już, a nie dopiero jutro. Jak na wygraną wojnę składa się setki – tysiące — tylko z pozoru mało ważnych – potyczek, podobnie jest w męskiej batalii o dojrzałe ojcostwo.
I co jeszcze… modlić się o wielkie ojcowskie serce. W relacji do żony i dzieci nie chodzi najpierw o czas, tym mniej o pieniądze, ale o serce, wielkie serce. Nawet wielkie nasze poświęcenie dla żony, dzieci, w którym brakuje serca, traci smak…
— A co powinny robić kobiety, aby były lepszymi żonami, matkami?
— Zadbać o siebie. Wiele jest kobiet udręczonych, i to bardzo, konfliktami małżeńskimi, alkoholizmem męża, zbytnią troską o dzieci, łączeniem pracy zawodowej z pracami w domu. Często cały dom jest na głowie żony i matki. Tym kobietom mówię nieraz, po ojcowsku, po przyjacielsku: «zadbaj najpierw o siebie; pójdź na rozmowę do mądrego terapeuty, i porozmawiaj z nim. Niech mąż nawet o tym nie wie. Niech się dziwi, od kiedy «ona» taka mądra.
Wszyscy, kobiety i mężczyźni, rodzice i dzieci, musimy brać życie takim, jakie ono jest. Życia się nie wymyśla. Ono jest nam dane jako dar i jako zadanie. Trzeba słuchać życia i jego wymagań. Życia nie da się oszukać, okłamać. Wszystkie nieodpowiedzialne, złe wybory, pójście na skróty, życiowe kombinowanie – ma swoje bolesne konsekwencje.
Mam «personalne» – o ile tak mogę powiedzieć – oskarżenie i zarzut wobec zachodniej cywilizacji za to, że brutalnie okłamuje ludzi młodych. Mówi: «Rób co chcesz, bo wszystko ujdzie ci na sucho». Nieprawda. Za wszystko życie wystawi Ci słony rachunek. Dosłownie za wszystko. Dziś się nie uczysz, jutro będzie to miało swoje konsekwencje. Dziś kłamiesz, jutro nikt ci nie zaufa. Dziś ty oszukujesz dziewczynę, jutro będą cię oszukiwać twoje własne dzieci.
Vita Jakubowska