Zeszłej nocy rosyjscy okupanci przeprowadzili zakrojony na szeroką skalę akt terrorystyczny, wysadziwszy Kachowską Elektrownię Wodną. W wyniku tej katastrofy rozpoczęło się niekontrolowane uwalnianie wody ze zbiornika, a miasta i wsie obwodu chersońskiego w tym część samego Chersoniu stały się ofiarami powodzi.
Ksiądz Maksym Padlewski, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Chersoniu, który w sierpniu ubiegłego roku wrócił do swoich parafian mimo okupacji, opowiedział CREDO o aktualnej sytuacji w mieście.
— Od wczorajszego poranka trwa ewakuacja ludności z miejsc, w których występuje zagrożenie powodziowe. Po południu zaczęła się powódź w samym Chersoniu — w każdym razie w tych miejscach, o których wiem; może zaczęła się wcześniej. Wieczorem duża dzielnica Ostriw była już zalana. Ewakuacja trwała przez całą noc — ludzi wyciągano łodziami, ratownicy szukali ludzi i zwierząt pozostałych w niebezpieczeństwie. Jak pisało się w sieci zorganizowano ewakuacyjne autobusy i pociągi — to wszystko naprawdę działało.
Dziś rano woda zatrzymała się około 150 metrów od naszego kościoła parafialnego — to dzielnica Korabelna, która tez została dotknięta powodzią. Tutaj woda osiągnęła już swój szczyt, nie ma takiego natężenia przepływu i prawdopodobnie będzie powoli spadać. Dzisiaj widziałem dziennikarzy i ratowników, którzy przybyli autobusami i kontynuują poszukiwania ludzi i zwierząt na łodziach, tak jak robili to przez całą ostatnią noc.
Jednocześnie ciągle słyszymy ostrzały. Ostrzał trwał wczoraj, od nocy do południa, Rosjanie ostrzeliwali tereny, z których ewakuowano ludzi; nie po miejscach zatłoczenia, ale po całych dzielnicach. Dzisiaj też słychać było strzały, ale trudno mi powiedzieć, czy od nas, czy w naszą stronę.
Teraz większość ludzi, którzy musieli opuścić niebezpieczne miejsca, albo przenieśli się do domów w mieście, albo całkowicie ewakuowali się z Chersoniu. Więc powiedziałbym, że teraz nie ma paniki. Ludzie jeździli po mieście, patrzyli, co się ogólnie dzieje na zalanych terenach; tam, gdzie była potrzeba pomocy — pomagali sobie nawzajem, ale na ogół robili to albo wojskowi, albo ratownicy. Nie było takiej paniki, że ludzie musieli sobie pomagać – wszystko było mniej więcej kontrolowane i ludzie wyprowadzali się w zorganizowany sposób. Ale dotyczy to samego Chersoniu. Trudno mi powiedzieć, co działo się w regionie.