"Osoby konsekrowane są zakorzenione w tej ziemi, ale ich serce jest w niebie.” (Papież Franciszek)
2 lutego, w święto Ofiarowania Pańskiego, w Kościele Katolickim będzie obchodzony Światowy Dzień Życia Konsekrowanego. Kościół Katolicki na Ukrainie rozpoczyna w tym dniu Rok modlitw o powołania.
O istocie i sensie życia poświęconego Bogu, o kryzysie powołań, promocji życia konsekrowanego oraz innych sprawach związanych z życiem kapłańskim i zakonnym CREDO rozmawia z Przewodniczącym Komisji ds. Życia Konsekrowanego biskupem pomocniczym Lwowskiej archidiecezji Edwardem Kawą OFM Сonv.
— Dlaczego Konferencja Episkopatu Ukrainy postanowiła poświęcić ten rok powołaniom?
— Po roku rodziny, który był bardzo udany i przyniósł dobre owoce, gdyż można było dostrzec ożywienie nie tylko w naszych parafiach rzymskokatolickich, ale też i wśród rodzin greckokatolickich i prawosławnych, którzy przyjmowały u siebie obraz Świętej Rodziny podczas peregrynacji, zrodziła się z natchnienia Bożego na posiedzeniu Konferencji Episkopatu inicjatywa pochylenia się nad powołaniami. Z jednej strony nad tymi, którzy już są powołani, bo potrzebują modlitwy w te ciężkie czasy, a z drugiej strony odczuwamy też brak powołań. Chociaż ja uważam, że powołania są, ale nasze świadectwo jest zbyt słabe, pozycja Kościoła jest zbyt niewyraźna w dawaniu świadectwa i młodzi ludzie po prostu nie mogą się odważyć odpowiedzieć na to powołanie, które czują.
— Jaka forma zachęty zdaniem ojca biskupa byłaby bardziej skuteczna — reklamowanie i promowanie seminariów i charyzmatów zakonnych czy raczej świadectwo życia i służenia kapłanów i osób konsekrowanych?
— My za bardzo poszliśmy w logikę świata i robimy reklamę zamiast dawać świadectwo. Wiadomo, że każda reklama zazwyczaj koloruje rzeczywistość, bo trzeba zainteresować, więc jest nie do końca prawdziwa, nie pokazuje całej rzeczywistości. Tym, czego naprawdę potrzebujemy i mówią o tym osoby, które już realizują swoje powołanie – to stałe świadectwo kapłanów, zakonników i zakonnic, to ich troska o młodych ludzi zainteresowanych życiem poświęconym Bogu. Dla mnie osobiście takim przykładem tego, jak należy pracować z młodzieżą, jest kapłan jednej z lwowskich parafii. Z tej parafii już są powołania i wiem, że szykują się następni i wpływ na ich wybór miało świadectwo tego kapłana, który swoim codziennym służeniem w parafii, stałą troską i opieką nad młodymi ludźmi, wykonywaniem swoich obowiązków duszpasterskich, pomógł im stworzyć bazę duchową z której teraz korzystają. I tak naprawdę, to są lata pracy, towarzyszenia, kierownictwa duchowego i wsparcia. Dzisiaj jest bardzo ważne takie osobiste świadectwo – żeby kapłan, osoba konsekrowana i przede wszystkim biskup żył Bogiem i wtedy nie będzie potrzebna jakaś specjalna reklama, promowanie. Wszystko co robimy w naszej cichej codzienności jest pozytywną promocją, jeżeli robimy to z Bogiem.
A jeżeli już mamy promować życie zakonne i jego charyzmaty, to miała by to polegać na angażowaniu młodzieży w działalność, którą prowadzą siostry czy księża, żeby w taki sposób włączyła się w życie parafii i poczuła się częścią Kościoła.
— Jak osoba młoda, która szuka swojego miejsca w tym hałaśliwym świecie ma rozpoznać do czego jest powołana?
— 2 lutego w Dzień Życia Konsekrowanego będzie czytany list Konferencji Episkopatu i w nim będzie między innymi coś na kształt instrukcji do rozpoznawania powołania. Będą to wskazówki dla tych, którzy już odczuli, że coś się w ich sercu dzieje, ale nie do końca rozumieją co. Powinna ona pomóc w rozeznaniu swojego powołania a my powinniśmy się modlić o odwagę dla nich na to powołanie odpowiedzieć.
Ja jestem przekonany i cały czas ta myśl do mnie powraca, że powołania rodzą się w małych parafiach, w małych grupach modlitewnych, na cichych adoracjach, na małej pielgrzymce, która może jest nie zbyt dobrze zorganizowana, w jakichś spartańskich warunkach, na wyjeździe z młodzieżą, kiedy można zobaczyć kapłana czy siostrę zakonną w działaniu, w warunkach ekstremalnych i wtedy zawiązuje się relacja z Bogiem za pośrednictwem tego kapłana czy siostry zakonnej. I to jest istotne. I tego nam dzisiaj brakuje. Dążymy do jakiegoś perfekcjonizmu organizacyjnego a pomijamy aspekt osobowy.
— Jak już było wspomniane, miniony rok był poświęcony rodzinie i dużo się mówiło o tym, że to rodzina jest tym pierwszym środowiskiem ewangelizacyjnym. Ale jak nie jest, to skąd mają się pojawić powołania? Tyle mamy rodzin niepełnych, z problemami, cierpiących na wieloletnią nieobecność kogoś z rodziców…
— Dla Pana Boga to nie jest problemem, żeby wybrać i powołać kogoś z takiej rodziny. I są to wspaniali ludzie, może nawet bardziej niż inni wrażliwi na potrzeby ludzi, bardziej empatyczni na skutek tego, że sami zaznali pewnych braków. Potrzebują też może większej opieki i formowania od strony duchowej w seminarium czy klasztorze, ale to wcale nie jest przeszkodą do tego, aby stali się w przyszłości naprawdę dobrymi księżmi czy siostrami zakonnymi. Ale, żeby tak mogło być, to trzeba takim chłopcom i dziewczynom, którzy przychodzą do seminariów i zakonów ze swoim bagażem doświadczeń, ze swoimi zranieniami, stworzyć dom i stać się dla nich nową rodziną. Stworzyć środowisko, w którym będą uzdrawiani a nie dalej ranieni. Ważna jest tutaj wrażliwość Kościoła na aktualne problemy związane z formacją.
To jest wielkie zadanie dla Kościoła – nie tylko mówić o problemach, ale też proponować sposoby uzdrawiania. My dużo możemy mówić na kazaniach o rozbitych rodzinach, o tym, że dużo osób wyjeżdża, ja sam często o tym mówię, ale też bardzo istotne jest by proponować w środowiskach parafialnych jakieś wspólnoty, grupy, których zadaniem będzie wzajemne wspieranie się, pomoc duchowa, wspólna modlitwa. Na przykład grupa dla kobiet, których mężowie wyjechali do pracy, albo grupa dla tych komu zmarła żona czy mąż. Trzeba dać ludziom odczuć, że nie są sami, mają w parafii swoje miejsce i ktoś tam na nich czeka. Kościół powinien zatroszczyć się o stworzenie takich grup i wspólnot.
— Ale tu może być kolejny problem. Często słyszymy, że kapłanów mało, obowiązków mają dużo, więc kto i jakim cudem ma te wszystkie grupy stwarzać i nimi się opiekować?
— My nie mamy mało kapłanów i wcale nie brakuje nam osób konsekrowanych. Mówiąc tak obrażamy Pana Boga, bo w porównaniu do lat 1990-ch mamy duży potencjał duchownych i za to mamy Bogu dziękować. Mamy natomiast problem z tym, że brakuje dobrych chęci. To prawda, że dużo sił i czasu zabiera jak nie budowa kościoła, to jakieś kwestie administracyjne, biurokracja etc. Ale jak pasterz dba o swoje owce, jeżeli ich naprawdę kocha, to będzie odpowiadał na ich potrzeby, na ich duchowy głód i je nie porzuci. I będzie właśnie tym pasterzem, który pachnie swoimi owcami, jak mówi papież Franciszek. Ale to wymaga dobrych chęci i działania, rozeznania potrzeb wiernych i rozpoznania, gdzie sobie sam poradzi, a gdzie powinien zaufać świeckim osobom i delegować część obowiązków. Kapłan, który ma kontakt z parafianami zawsze znajdzie kogoś, kto będzie chętny pomóc – czy w prowadzeniu jakiejś grupy, czy w nadzorowaniu prac remontowych czy nawet przy ich wykonywaniu. Ale znowu – żeby tak być mogło, ksiądz musi swoich parafian „wychować” – czyli w pierwszej kolejności dbać o pracę duszpasterską i być „specjalistą” od spraw duchowych a wtedy znajdą się w jego parafii specjaliści z innych dziedzin i wszystko będzie tak jak należy. Bo my jako duchowni, często zajmujemy się wszystkim, ale nie tym czym powinniśmy. Jeżeli coś robimy z miłością i z pasją, to mimo zmęczenia i ludzkiego wyczerpania jednak potrafimy znaleźć w sobie siły stawać się wszystkim dla wszystkich, jak mówi św. Paweł.
— Zdarzyło mi się usłyszeć zdanie, że diecezja czy zgromadzenie zakonne powinni mieć coś do zaoferowania osobie, która przychodzi do seminarium czy klasztoru, jakieś dodatkowe benefity – lepsze wykształcenie, karierę czy cokolwiek innego w ramach formacji i przyszłej służby Kościołowi. Co ojciec biskup sądzi na ten temat?
— To jest pułapka. Czasem takie oczekiwania jakoś podświadomie się wkradają: skoro ja się poświęciłem, to zakon czy diecezja ma mi to jakoś kompensować. Ale przecież nie o to chodzi. Kapłan czy siostra zakonna zdobywa wykształcenie nie dla siebie, a dla Kościoła i po to, aby służyć. Nie dla kariery. Inaczej to jakaś pomyłka z powołaniem. Nawet można mówić o zatraceniu powołania, pogubieniu się.
Jednak życie konsekrowane polega na tym, że Pan Bóg mnie powołuje i ja niczego w zamian nie oczekuję. Tak, zakon czy diecezja dają formację, wykształcenie czy jakąś specjalizację, ale nie dla tytułu naukowego i większego szacunku w środowisku kościelnym, ale po to by służyć innym. Jeżeli się kształcę, to po to by potem kogoś uczyć czy służyć komuś jako terapeuta, mając stopień z psychologii; jeżeli mam stopień z prawa kanonicznego, to po to, żeby pracować w sądzie i pomagać małżeństwom z problemami, żeby te problemy po Bożemu rozstrzygnąć, jeżeli mam specjalizację z duchowości, to po to by siedząc w konfesjonale pomagać ludziom poukładać życie duchowe etc.
W tym się też kryje jedna z przyczyn kryzysu powołania wśród duchownych – zapomnieli po co są. Za dużo zajmowali się sobą i swoją karierą, i swoimi oczekiwaniami a za mało Bogiem. To się mija ze służbą Bogu. Jak Mu służą, to daje im wszystko, czego potrzebują do pełnienia tej posługi i daje też siłę i natchnienie do służby ludziom. Jeśli służą sobie, to gdzieś się wypalają w tym powołaniu, nie widzą sensu życia konsekrowanego i odchodzą. A najgorsze jest to, że do życia w małżeństwie też się nie nadają, bo cały czas są skoncentrowani na sobie i swoich oczekiwaniach.
— Czy istnieje jakiś sposób zapobiegania kryzysowi powołania?
— Najlepszą profilaktyką i taką dezynfekcją mózgu i serca jest lektura Słowa Bożego – to zmienia myślenie. Jeśli kapłan, zakonnik, siostra zakonna pochylają się nad Słowem Bożym, wtedy nawet jeżeli są jakieś pokusy, jakieś turbulencje życiowe, zawsze z tego wyjdzie, bo w centrum będzie Bóg poprzez Słowo. Wtedy i sakramenty, i Eucharystię przeżywać będzie po Bożemu.
Jest już dobra inicjatywa – osoby konsekrowane robią warsztaty odnowy duchowej, w centrum których są rekolekcje Lectio Divina. Uczą się od nowa słuchania Słowa Bożego. I to jest bardzo istotne, bo przez słuchanie Słowa uczą się słuchać Boga i przez to uczą się słuchać człowieka. Słowo Boże uzdrawia – pokazuje człowiekowi jego prawdziwe oblicze, skryty egoizm, narcyzm. Brakuje obecnie osobom duchownym spojrzenia na siebie przez pryzmat Słowa Bożego. Pytam kapłanów, jak tam się mają sprawy z czytaniem Słowa Bożego i oczywiście każdy mówi, że czyta. Ale zachowanie świadczy o czym innym. Pismo Święte nie jest pasją jego życia – jest fachowcem od budowy, zna się na samochodach i telefonach najnowszej generacji, ale jednocześnie choruje na przewlekły brak Boga. Stąd ten cynizm i wyśmiewanie współbraci w kapłaństwie, którzy bardziej żyją Bogiem.
Szatan atakuje dzisiaj osoby duchowne bardzo inteligentnie – lekkim odwróceniem uwagi od tego, co w ich życiu powinno być istotne – od życia Bogiem. Nie przekreśla wprost Jego istnienia, nie nasyła myśli o porzuceniu stanu, to przychodzi później. Na początku po prostu odwraca uwagę. I można spotkać takie osoby, które nie odeszły z kapłaństwa, ale odeszły od Boga. Sprawują sakramenty bardzo sucho i formalnie, bez osobistego przeżycia, kazania głoszą czyjeś, nie swoje; w konfesjonale siedzą patrząc na zegarek.
I to, jak mówi o. Rupnik SJ, największa rana Kościoła dzisiaj, że osoby, które są znakiem obecności Boga nie żyją Bogiem i to jest kryzys powołań. Który się pogłębia, kiedy kapłan, który przeżywa pustynię, usprawiedliwia się słysząc o skandalach w Kościele, bo on to przecież nikogo nie skrzywdził i nic złego nie zrobił. Ale pytanie w tym, a co zrobił dobrego? Jakie są owoce jego życia kapłańskiego?