Wywiad

Helena Rozwadowska: na linii ognia

Ви також можете прочитати цю статтю українською мовою

14 czerwca 2016, 12:36 945 Vita Jakubowska

W swoich spokojnych miastach i przytulnych mieszkaniach czasami nawet nie chce się włączać wiadomości, ponieważ irytują nas, dołują, odbierają sen i spokój. Jednym kliknięciem możemy wyłączyć wojnę przynajmniej w telewizji, i zresztą pozwolić sobie udawać, niby nic się nie dzieje…

Ale ludzie, żyjący w strefie tzw. operacji antyterrorystycznej, nie mogą wyłączyć tej rzeczywistości. Żyją pod gwizdem pocisków i dźwiękiem eksplozji. Od dłuższego czasu w ich oknach nie ma szyb, nie wszystkie ściany ich domów są nienaruszone. Jednak najgorsze straty nie są materialne. Ich bólem jest skradzione dzieciństwo.  CREDO  zaprasza na spotkanie z Heleną Rozwadowską — człowiekiem, który wybrawszy trudną drogę, próbuje wszelkich środków, by przynieść światło i nadzieję ludziom, jakie nadal żyją w strefie działań bojowych. Pomaga tam dzieciom pozostać dziećmi — żywymi, wesołymi, chętnymi do nowej wiedzy. Opuszczając spokojne życie w Kijowie, Helena zgłosiła się na ochotnika do strefy frontowej, aby pracować z dziećmi. Inicjatywa wyrosła na stałą działalność, od ponad roku opiekuje się ona dziećmi, dla których wojna jest już zwykłą rzeczą.

— Jak doszła Pani do tej decyzji? Co skłoniło Panią do tak radykalnych zmian?

— Nie planowałam żadnej misji na Wschodzie. To nie była moja z góry przemyślana decyzja. Ale od kwietnia ubiegłego roku mieszkam tu stale. Przed wojną pracowałam przez cztery lata w sferze ochrony praw dziecka. Pracowałam w Biurze Rzecznika ds. Praw Dziecka w Administracji Prezydenta, a jeszcze więcej ds. mediów. Dlatego dzieci w strefie konfliktu to mój interes zawodowy: czy działają przepisy prawne, czy są one realizowane w warunkach konfliktów zbrojnych; i żeby to zrozumieć, musimy wszystko zobaczyć. A ludzie, siedząc w Kijowie, wydają papierki z instrukcjami dotyczącymi dzieci, których nigdy nie widzieli i nie mają zielonego pojęcia, co dzieje się z tymi dziećmi na obszarach objętych działaniami bojowymi. Ale to, proszę Pani, osobny temat…

Олена Розвадовська: на лінії вогню

Otóż najpierw zaczęłam robić krótkie wyjazdy na kilka dni — na przykład, z dziennikarzami lub nowo mianowanym rzecznikiem do spraw praw dziecka, który został skierowany do tego regionu. Tak najpierw Mariupol, później Stanica Ługańska oraz inne miasta strefy frontowej. Każdy człowiek ma swój światopogląd. Osobiście ja potrzebuję więcej niż to, co widziałam w ciągu tych dwóch lub trzech dni pobytu. Nie chcę otrzymywać informacji z wiadomości lub instrukcji ministerstwa, które mi opowiedzą o tym, co się odbywa tutaj z dziećmi. Chcę być naocznym świadkiem. Widzieć na własne oczy wszystko to, co się tutaj dzieje, aby rozumieć, co ja mogę zrobić dla tych ludzi.

Zatem w zimie, kiedy zaczęły się przykre wydarzenie w Debalcewem, trzeba było wywozić stamtąd dzieci, ale nie było żadnego urzędnika (ani deputowanego, ani polityka), ludzie samodzielnie zbierali się i wywozili dzieci. Bardzo dużo pomagał w tym czasie kościół ewangelicki. Oni, jego przedstawiciele, porostu byli super. Trzeba mieć wielką odwagę, by wziąć i pojechać do Debalcewa akurat wtedy, gdy było równano go z ziemią, a oni mieli tę odwagę od Boga. Oni zbierali się, modlili i jechali. Wywozili autobusami ludzi, wyciągali ich spod gruzów. Jednym słowem, obraz był naprawdę straszliwy. Ale wszyscy pozostali żywi.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

Potem wracasz do Kijowa i rozumiesz, że nie możesz żyć tak dalej. To osobista decyzja każdego. Każdy wybiera dla siebie, jak pomagać innym ludziom.

A ja zrozumiałam, że muszę tam jechać. Jeszcze dokładnie nie wiedziałam, dlaczego, ale miałam tam dotrzeć! A w zeszłym roku w kwietniu przyjechałam z zamiarem zobaczyć z bliska, jak działają normy, ustawy, jak w ogóle wszystko funkcjonuje. Oto już rok, odkąd mieszkam tam, i przez ten czas jeszcze nie wracałam do Kijowa.

— To jest bardzo odważna decyzja.

— Jestem z natury osobą, która nie boi się czegokolwiek zmieniać. Dla mnie to normalne, ponieważ do tej pory także jeździłam po całej Ukrainie, nigdy nie zamykam swojego świata na jakimś wąskim i ograniczonym środowisku. Dlatego zebrać walizy i przyjechać tu było bardzo prostą decyzją, zwłaszcza, że polegam na Bogu we wszystkim i wtedy również mówiłam dosłownie: «Boże, prowadź mnie!» I On prowadził. Na początku bardzo pomogli mi wolontariusze z Kościoła ewangelickiego «Dobra Nowina». Z nimi miałam możliwość docierać do gorących miejsc, dokąd nikt nie dojeżdżał. W różnym czasie linia frontu zmieniała swoją trajektorię bądź jakieś konkretne miejscowości, na pewien czas one stawały się szczególnie niebezpieczne i było tam bardzo trudno dotrzeć. Jednak z nimi miałam dostęp do wszystkich tych miejsc.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

 Co Pani tam robiła, kiedy przyjeżdżała? Jaki był cel?

— Przyjeżdżałam i szukałam dzieci. Dosłownie. Chodziłam ulicami i szukałam. Trudno to sobie wyobrazić w Kijowie, w życiu bez wojny, jednak kiedy ty przyjeżdżasz do miasta lub wsi, gdzie połowa mieszkańców wyjechała, a reszta mieszka w domach bez okien i od czasu do czasu ukrywa się w piwnicach, to jest łatwe. Szukałam tych, czyich problemów nie rozwiąże pakiet pomocy humanitarnej lub przesiedlenie, a którzy potrzebują indywidualnej pomocy, na przykład psychologa. Alboż po prostu słucha się człowieka… Czasami zdarza się, że przychodzi do jakiegoś domu i przez dwie godziny słuchasz, jak człowiek płacze, — i mu robi się lżej. To niby nic nie zrobiłeś, jednak wysłuchałeś, a zrobiło się lepiej. Natomiast kto nie przeszedł ostrzału, trudno zrozumieć, co to znaczy eksplozja, ostrzały granatnika. Co to znaczy pociski snajpera, latające nad głową; trudno zrozumieć stan tych ludzi do końca, ale nic nie przeszkadza słuchaniu. Teraz to już o wiele lepiej wszystko to wyobrażam i bardziej rozumiem, chociaż na razie nasz samochód jeszcze nie trafiał pod ostrzał i nie doświadczyliśmy, jak to być w epicentrum ostrzałów. A jednak wszystko to widziałam, słyszałam to. Po tym roku na wschodzie rozumiem, co to znaczy żyć pod pociskami, które gwiżdżą na głową.

— A dzieci? Jak one wszystko to wytrzymują?

— Dzieci postrzegają rzeczywistość przez rodziców, zwłaszcza małe, do pięciu lat. Jeśli mama jest zdenerwowana, roztargniona, płacze, nie wie, co czynić i wszystkich przeklina, to i dziecko staje się nerwowe, zirytowane albo odwrotnie, zamyślone, płaczliwe. Jeśli mama trzyma się «w garści», jeśli jest wierząca, a Bóg jest dla niej niczym koło ratunkowe, za które łapie się, żeby wybrnąć z tej przepaści, a więc znajduje w sobie siłę zaczynać każdy dzień z wiarą, że wszystko będzie dobrze, — wtedy dzieci zachowują się podobnie. Czyli bardzo dużo wszystkiego zależy od dorosłych, którzy w tym momencie zostają z dziećmi. Dzieci nie mogą być wywożone z niebezpiecznych stref bez rodziców, takie są przepisy prawa międzynarodowego, tak mówi konwencja ONZ: dzieciom najlepiej jest z rodzicami. A jeżeli rodzice nie chcą wyprowadzać się ze skrajnych miejscowości na linii frontu i nie pozwalają wywozić nawet dzieci, to zmusić ich nikt nie ma prawa. Dlatego ważne jest najpierw pracować z rodzicami.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

— Dlaczego ludzie nie chcą wyjeżdżać Przecież tam jest niebezpiecznie i strasznie, więc po co oni się upierają?

— Jeśli spojrzeć na sytuację, która miała miejsce zeszłej zimy, — Debalcewe lub Gorłówka albo też Donieck, — wtedy wyjeżdżali z sezonami. Wyprowadziły się przeważnie społecznie kompetentne rodziny, które wiedziały co robić i podejmowały decyzje, biorąc pod uwagę ten fakt, że psychiczne zdrowie dzieci jest jednak najważniejsze. Czyli ludzie, którzy mieli odwagę coś zmienić, a może nawet zacząć wszystko od nowa, a ci, którzy zostali, to tak zwani społecznie niekompetentni ludzie, którzy jeszcze przed wojną żyli przeważnie z zasiłku socjalnego. Trudno im podejmować decyzje o zmianach, oni nie rozumieją, po co im to. Nie ma świadomości, że wszystkie te wydarzenia mają psychologiczny wpływ ze skutkami gorszymi za rany.

Mam taką podopieczną — małą dziewczynkę, która ledwie wydostała się spod zawału. Przez długi czas leczono ją w Charkowie. Dosłownie uratowano jej życie, ale nadal potrzebuje leczenia, rehabilitacji. Dziecko miało trudne wypróbowania. Proponowałam mamie, że przywiozę psychologa, niech popracuje z dzieckiem. Ale mama sprzeciwia się, bo jej «dziecko nie ma problemów z głową». Czyli mama nie ma żadnego zrozumienia, że psycholog to nie jest psychiatra, że dziecko jest zestresowane i potrzebuje pomocy, że wszystko później uzewnetrzy się w najbardziej nieoczekiwanym momencie, że to wszystko jest jeszcze ukryte, ale nigdzie nie znikło.

— Nie jesteśmy jeszcze przyzwyczajeni do zwracania się do psychologa.

— Do wojny nikt nie był przygotowany, nikt nie myślał, że będą działania wojenne. Ustawodawstwo nie odpowiada sytuacji, ludzie nie są jeszcze gotowi — żyją sobie tak jak zawsze. A kultury wizytów do psychologa w sytuacjach stresowych niestety nie mamy. Nie mamy zrozumienia takiej potrzeby. Od początku wojny to zrozumienie nie nastąpiło automatycznie. Ono jest dopiero w fazie dojrzewania. Dlatego tak ważne jest dotrzeć do tych miast i wiosek, które pozostały na linii ognia, szukać potrzebujących pomocy i zapełnić ją. Szukać indywidualnych rozwiązań dla każdej rodziny.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

Олена Розвадовська: на лінії вогню

Weźmijmy Awdijiwkę — jeden z najbardziej gorących punktów. Tam ludzie zasypiają i budzą się pod strzały kanonady. W różne dni jest różna aktywność, ale ciszy prawie nie bywa. Rok temu było ostrzeliwane całe miasto, to teraz walki trwają w starej części miasta. Tam są głównie siedziby prywatne i działki. Zaś nowa Awdijiwka żyje zwykłym życiem: salony kosmetyczne, fryzjerskie, kawiarnię, restaurację, puby, sklepy. A w tym samym czasie w starej Awdijiwce gwiżdżą pociski. I tam żyją ludzie. Jest ich niewielu, ale jednak są. Wyjeżdżam do nich. Szukam rodzin z dziećmi, przekonuje ludzi do opuszczenia ich domów, a oni mi mówią, że już raz wyprowadzali się, a jednak wrócili. Oznacza to, że ludzie mają już negatywne doświadczenie tego, że kiedyś gdzieś wyjeżdżali, a nie odnaleźli się tam — wrócili więc, bo nie mogli zorganizować swojego życia. Niektórzy wrócili z Rosji. Bariera strachu została już pokonana. Jeśli na początku wszyscy bali się ostrzału czy wyglądu techniki bojowej, to teraz już dzieci wykopują wszystkie możliwe odłamki w swoich podwórkach, znają wszystkie rodzaje min oraz z łatwością ustalają ze słuchu, jaki pocisk leci. Absolutne przystosowanie się — wszyscy wiedzą, kiedy zaczyna się ostrzał, a kiedy znowu kończy. Przyzwyczaili się do tego. Nie zabito tym razem — dobrze.

— Jak Pani bliscy potraktowali taką decyzję?

— Specjalnie z nikim nie rozmawiałam o tym. Nie ogłosiłam, że wyjeżdżam. Dlaczego? Jeśli sama do końca nie rozumiałam, co mogę tutaj zrobić. Po prostu nie bałam się w to wejść. To już po pewnym czasie pojawiły się kontakty i można było załatwiać różne sprawy. Później mama dowiedziała się, gdzie jestem, i że ja tutaj już osiedliłam się i że nie planuję w najbliższym czasie wracać; już wtedy było jasne, że tutaj nie ma nic do dyskusji. Czasami padają pytania: po co mi to wszystko, dlaczego… Ale zawsze byłam dość samodzielna i dlatego nie czułam potrzeby wyjaśnić coś komuś lub tłumaczyć się. Proszę tylko Boga, żeby dał mi zrozumieć, jakie są Jego plany wobec mnie, więc kiedy odczuję, że trzeba coś zmieniać, albo zrozumiem, że tutaj one są — odpowiedzi na wszystkie moje pytania, wtedy pojadę gdzieś indziej.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

— Jeśli Pani nadal jest tam czy to znaczy, że misja nie została zakończona? Na czym Pani się skoncentrowała? Próbuje Pani jednak wywozić ludzi czy odwrotnie, jeśli nie wyjeżdżają oni, jedzie Pani z pomocą do nich?

— W ubiegłym roku wolontariusze wywozili całe rodziny, a później faktycznie zostali ich opiekunami, bo czuli się za nich odpowiedzialni. Często to były rodziny, które do wojny nie bardzo umiały uporządkować swoje życie, nie wszyscy doznali powodzenia. A teraz pogubili się w obcym środowisku, jest im jeszcze trudniej. Wolontariusze zajmują się nimi, rozwiązują ich problemy.

W tym roku sytuacja jest całkiem inna. Już nie ma takiego, jak «kociół iłowajski», walki pod Debalcewem, nie ma stałego zmieszczania się linii frontu. Na razie wszystko jest bardziej przewidywalne, a pozostali ludzie przyzwyczaili się do takich warunków i starają się jakoś dać sobie radę. Popasna, Szczastia, Awdijiwka, Switłodarsk — nie są to małe miasta, mają w średnim po trzy szkoły. Linia frontu od nich generalnie za 5 km i to jest odległość, na której wszystko słychać i wszystko może dolecieć. Ale mimo to stamtąd już nikt nigdzie nie wyjedzie. I tam pytanie jest inne: jak dzieci potrafią żyć w warunkach konfliktu zbrojnego. Żeby nie być zaangażowanym w działania wojenne, nie stracić zdrowego rozsądku, zrozumieć niebezpieczeństwo.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

Oto główne zadanie: nauczyć dzieci, co można brać do ręki, a czego nie wolno, jakimi drogami chodzić, nauczyć, żeby nastolatek ze swoim czarno‑białym pojmowaniem świata nie był zbyt radykalny i ostro nie reagował na wszystko wokół. A do tego trzeba ich w coś zaangażować. Czym, jeśli wszystko wokół jest zaminowane? Na łonie przyrody jest niebezpiecznie, zabaw nie ma, szkoły są zrujnowane. Trzeba jakoś organizować, żeby dzieci się rozwijały, żeby miały zajęcia. Jeśli w miastach zrobić to jest łatwiej to na wsi z tym jest ciężko.

Na wsi Trojickie w szkole jest 25 dzieci. Wieś faktycznie jest na linii ognia. Dzieci chcą bawić się, spacerować, gdzieś jeździć, a tego nie ma. Do takich więc wsi przyjeżdżamy z wykładem dla dorosłych o bezpieczeństwie, a dla małych pokazujemy bajkę, w której zwierzęta leśne opowiadają o tym, że nie wolno brać do rąk nieznanych przedmiotów, co to jest miny i bomby. Dzieci szaleją z radości, że oglądają spektakle, i proszą przyjeżdżać ponownie. Dla dzieci bajka o minach jest wielką radością. Takie jest życie…

11148730_772364486219192_5719392257454583394_n

— Czy aktywnie ludzie reagują na Pani zaproszenia? Gdzie znajduje Pani wolontariuszy‑psychologów, aktorów, którzy będą gotowi przyjechać, dokąd zawołasz?

— Nie zapraszam. Nie przekonuję. Negocjuję z grupami wolontariuszy, działającymi w regionie. W Słowiańsku są psycholodzy, którzy zorganizowali dużą grupę i pracują z dziećmi. Nie brakuje organizacji humanitarnych, takich jak «Czerwony Krzyż», dzięki któremu psycholodzy, pracujący w szkołach frontowych, w tym roku otrzymali podstawową wiedzę i umiejętności w tym zakresie. Wiedzą, jak pracować w takich warunkach. Wszyscy przeszli po linii ognia i już założono fundamenty, jest z kim pracować. Rok temu przyjechaliśmy do szkoły pod Debalcewem wraz z psychologami wolontariuszami ze Słowiańska, żeby porozmawiać z nauczycielami i dowiedzieć się, ile jest dzieci, w jakim są stanie, jak najlepiej im pomóc. W trakcie rozmowy, zdaliśmy sobie sprawę, że najpierw pomocy psychologicznej potrzebują sami nauczyciele: są zranieni i zestresowani, no bo i nie mogło być inaczej. Właśnie w ciągu tego roku tutaj dotarły trzy misje międzynarodowych organizacji humanitarnych, i ludzie zaczęli ożywać.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

Jest też problem w tym, że ludzie są rozgniewani, stają się wdzięcznym gruntem dla manipulatorów. Wszyscy nadal oglądają rosyjską telewizję, wierzą nie temu, co jest za oknem, ale temu, co opowiada propaganda. Nie ma ukraińskich kanałów. Ukraińskie władze nie dbają o to, żeby ludzie mieli dostęp do informacji od strony ukraińskiej. I chociaż w tym roku poziom agresji spadł i pojawiło się uświadomienie sytuacji, to i tak tylko u niektórych. Reszta żyje iluzjami. Jednym słowem, wydaje mi się, że byłoby lepiej fizycznie obciąć ten kabel, niech nie będzie żadnej telewizji, jak ma być rosyjska. A w ogóle linia frontu jest «krajem kontrastów». Na przykład można wziąć dwie miejsowości w odległości 10 minut jazdy: Krasnogoroliwka i Marjinka. Ludzie pochodzą z różnych światów — w jednej zaślepieni i zazombowani, wszędzie widzą lutych banderowców, a z drugiej — patriotycznie nastawieni, widzą prawdziwy obraz wydarzeń.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

 Pani zdaniem, co należy zrobić w pierwszej kolejności, żeby coś się zmieniło — z wyjątkiem zakończenia wojny?

— Konieczne jest zainwestowanie w edukację. Dzieci nie będą rosły lepsze przez jakiś nieznany cud, mając nas jako zły przykład. Konieczne jest inwestowanie w edukację. Ten, który zamyka szkoły — otwiera więzienia. Gdzie miałyby podzieć się dzieci, których nikt nie uczy? Odmienność dzieci wojny jest w tym, że one w ogóle mają mniejsze możliwości. Nie mogą nawet pozwoloć sobie pobiegać na łonie natury, ponieważ trzeba wiedzieć i zrozumieć, gdzie można to zrobić. Szczególnie trudna sytuacja na tych obszarach, gdzie nadal trwają ostrzały. Dlatego też potrzebują szczególnego podejścia i szczególnej uwagi. W ogóle, z dziećmi w całej Ukrainie sytuacja jest dość skomplikowana: nie każde dziecko ma dostęp do kształcenia wysokiej jakości, do zajęć rozwojowych, kółek zainteresowań, które odpowiadałyby wymaganiom czasu — dzieci interesują się technologiami cyfrowymi, fotografią, wideo i muzyką, a im zamiast tego — kółko plecenia. I to nie jest złe, bo ktoś się tym interesuje; ale nie ma alternatywy.

I wtedy nie ma wyboru w ogóle, a także strach przed wojną, uraz, utrata członków rodziny — to wszystko nakłada się. I to może być wyeliminowane przez rekreację oraz dzięki fachowej pracy z dziećmi, pośredniej pracy psychologa, czyli poprzez gry, zajęcia grupowe, arteterapię.

Олена Розвадовська: на лінії вогню

I to wstyd dla naszego państwa! Po prostu wstyd! Ponieważ wierzymy w jakąś magiczną różdżkę, po machnięciu której wszystko powinno się poukładać: dorośnie nowa generacja, która będzie lepsza, rozsądna sama w sobie, i zmieni kraj. Trudno mi o tym rozmawiać, bo w oświadczeniach tracę rozsądność. A na całe to niedoskonałe, zaniedbane życie dodaje się wojną, a teraz Donbas, który zawsze był regionem o wysokim poziomie sierot, niepełnych rodzin i rodzin niewydolnych wychowawczo oraz socjalnie nezabezpieczonych osób — było jego epicentrum.

Teraz ludziom trzeba przyzwyczaić się do normalnego życia, wprowadić ich w odpowiednie pole informacyjne, stworzyć bazę do przyswajania informacji, aby odpowiedzieć na podstawowe pytania, wykorzenić kłamstwa o teraźniejszych wydarzeniach i usunąć bodźce, a wtedy już «hodować» patriotyzm.

Wszystkie lata niepodległości przygotowywano zupełnie inny grunt. Nacisk kładziony był na mityczne walory regionu itp.,  a teraz przesadzano w inną stronę: zgodnie z rozkazami z Kijowa odbywają się przedsięwzięcia ku czci bohaterów narodowych, o których tutaj nikt nie wie. A wszystkie te formalne, szablonowe uroczystości powodują agresję i nie przynoszą rezultatów. Nie powinniśmy stawiać za cel punkt w raporcie, ale owoce na przyszłość: wiedzę o historii, duch patriotyzmu. Aby to było prawdziwe, sensowne.

To podobno jak uważać siebie za chrześcijanina, ponieważ kiedyś odwiedziłem kościół i zapaliłem świeczkę. Czyż to jest prawdziwa wiara? Czyż taki jest związek z Bogiem, który można nazwać chrześcijaństwem? Nie: dopóki człowiek się nie zmieni, nie zrozumie, nie znajdzie w tym sensu, dopóty wszystko będzie próżne i bezsensowne. Tak więc, z patriotyzmem, z poczuciem jedności z narodem i krajem — szablonowym świętem tego nie osiągnąć, ale przez mądro ułożone programy edukacyjne, zaprojektowane na dziesiątki lat; a na razie tutaj tego nie widać i nie słychać. I to boli. Ludzie przelewają krew, umierają tutaj, ale to nic nie zmienia — ustawa, która musiałaby bronić praw dzieci podczas konfliktów zbrojnych, już od roku na rozpatrzeniu! Przez cały rok Rada Najwyższa przelewa z pustego w próżne, a wszystko dlatego, że nie czuje zapachu krwi, która tutaj się leje. Nasz aparat państwowy jest zbyt nieruchawy. Sama w nim pracowałam i wiem, jak wygląda od środka. Jeśli jest ktoś, kto chce, kto ma konkretne zamiary, to ustali system i wszystko zacznie się poruszać szybko; a jeśli nie chce, to nawet łatwiej — ma wszystkie warunki, aby nie robić niczego. Ale to jest temat innej rozmowy…

 Innymi słowy, potrzebni są ludzie, którzy chcą pracować, a swoją pracą będą zmieniać system. Nasz kraj potrzebuje więcej takich ludzi jak Ołena Rozwadowska. Dziękuję za rozmowę! Niech Bóg chroni!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Інші статті за темами

СЮЖЕТ

Agresja rosyjska ATO

ПЕРСОНА

Helena Rozwadowska

МІСЦЕ

Zauważyłeś błąd? Zaznacz fragment tekstu i naciśnij Ctrl+Enter.

ПІДТРИМАЙТЕ CREDO
Шановні читачі, CREDO — некомерційна структура, що живе на пожертви добродіїв. Ми з вдячністю приймемо Вашу допомогу. Ваші гроші йдуть на оплату сервера, роботу веб-майстра та гонорари фахівців. Переказ через ПриватБанк: Пожертвування можна переказати за такими банківськими реквізитами:

5168 7427 0591 5506

Благодійний внесок ПРИЗНАЧЕННЯ ПЛАТЕЖУ: Добровільна пожертва на здійснення діяльності часопису CREDO.

Інші способи підтримати CREDO: (Натиснути на цей напис)

Щиро дякуємо читачам за жертовність усім, хто нас підтримує!
Підпишіться на розсилку
Кожного дня ми надсилатимемо вам листи з найважливішими та найцікавішими новинами

Spelling error report

The following text will be sent to our editors: