Biskup diecezji charkowsko-zaporoskiej Stanisław Szyrokoradiuk opowiedział o tym, jak pracuje mu się w bezpośredniej bliskości linii frontu, co udało się zrobić w ciągu 3 lat posługi w diecezji, o ludziach, którzy zostali niezawodnymi współpracownikami Jego Ekscelencji, a także o tym, co robi Kościół, aby wreszcie zakończyła się wojna.
— Wasza Ekscelencjo, Ksiądz Biskup stanął na czele diecezji charkowsko- zaporoskiej w najbardziej niepokojących czasach. Z jakim sercem przyjął Wasza Ekscelencja powierzone stanowisko?
— Muszę się przyznać — trochę się obawiałem. Wie pani, wojna i całkowita niepewność tego, co tam będzie dalej… Ale zdałem sobie sprawę, że naprawdę to było potrzebne, żebym to ja poszedł tam służyć. Nie ma przypadków. Pierwszą rzeczą, którą tam znalazłem była budowa kurii, którą trzeba było skończyć, a druga — napływ przesiedleńców, którzy uciekali przed wojną. Niemożliwie było pracować. Wystarczy tylko usiąść w sekretariacie, jak ktoś przychodzi, dzwoni do drzwi, ma pytanie, prośbę… Siostry również nie miały warunków — rozdawały żywność prosto pod gołym niebem, z kiosku zrobiły punkt medyczny, gdzie zakładały opatrunki bezdomnym i rozdawały lekarstwa. Wszystko to wyglądało bardzo nędznie, więc postanowiłem, że najpierw trzeba organizować jakieś pomieszczenia dla potrzebujących, żeby wszyscy mieli miejsce, dokąd przyjść, a ja bym mógł pracować. A potem już zajmować się budową kurii. Oto tak pojawiło się centrum socjalne, gdzie każdy mógł przyjść i dostać to, czego potrzebuje, — opiekę medyczną, żywność, odzież, umyć się, wyprać rzeczy. Wciąż się dziwię, jak szybko Bóg pozwolił mi zrealizować ten projekt. Wykorzystałem każdy metr w tych domach kontenerowych, aby umieścić wszystko, co się da. A na pierwszym piętrze mamy gabinet opieki psychologicznej, gabinet USG, centrum dziecka, pokój socjalny. Nie przestaję cieszyć się z tego, jak dokładnie wszystko działa — tam są ludzie, którzy za to odpowiedzialni. Każdy zajmuje się swoją sprawą. A ja mogę być w kurii i spokojnie pracować.
— Proszę opowiedzieć o ludziach, którzy towarzyszą Waszej Ekscelencji w pomocy wszystkim potrzebującym.
— Przede wszystkim bardzo mi pomogli katolicy z Niemiec: «Renovabis» wsparł finansowo mój plan, który przedstawiłem; także katolicy Austrii oraz «Kirche in Not». Później zaczęli przychodzić wolontariusze. Byłem zaskoczony. W Kijowie tylko zaczynaliśmy robić coś dla biednych, natychmiast protestowali sąsiedzi. Ludzie przychodzili, krzyczeli, żebyśmy przestali «budować koczowiska» i z tym ciągle mieliśmy problem. Musiałem zabierać siostry misjonarki Matki Teresy do innego ośrodka, ponieważ na ulicy Turgieniewa została spalona im stołówka dla bezdomnych. To jest Kijów — nie chciano tam widzieć obok siebie biednych ludzi. W Charkowie oczekiwałem podobnego, natomiast zaczęli przychodzić ludzie, którzy pytali, czym mogą pomóc. Pewien mężczyzna, który montował dźwigiem te domy modułowe, robił naprawdę ciężką pracę, ona drogo kosztowała i zabierała dużo czasu. Odpracował te dni, co miał, a resztę dni zgłosił się pracować za darmo: to była jego ofiara na dobroczynność. Nawet na paliwo nie wziął pieniędzy. To mnie bardzo wzruszyło. I ludzie wciąż przychodzą i przynoszą żywność, zostawiają worki z odzieżą, pomagają. Zgłaszają się wolontariusze: ktoś jest psychologiem i oferuje kilka godzin tygodniowo na poradnictwo psychologiczne, ktoś gotów uczyć dzieci języka angielskiego, ktoś przychodzi, żeby się bawić z dziećmi, każdy zgłasza się robić to, co może i całkowicie bezpłatnie.
Przychodzili nawet przesiedleńcy — sami potrzebowali pomocy, a jednak przychodzili, żeby pomagać innym. Bardzo szybko zostały zajęte przez potrzebujących wszystkie miejsca. Dostaliśmy grant z Polski, dzięki czemu mamy USG i EKG, znaleźli się lekarze, którzy mogą przychodzić w wolnym czasie i diagnozować w naszym gabinecie. W bardzo stosownym momencie przyszła pomóc od Papieża i my mamy gdzie ją wdrożyć — mamy centrum socjalne, gdzie jest komu i dla kogo pracować. Wszystko dla ludzi.
A jednak dobudowaliśmy kurię. Takiego rozmiaru budownictwo dla potrzeb kurii było zbyt duże, dlatego teraz przenieśliśmy tam wszystkie klasy katechetyczne, których nam bardzo brakowało, biuro Caritasu. I w ogóle wszystkie pomieszczenia są dostosowane. Dla kurii zostawiłem dwa pokoje i tego wystarczy — reszta kurii w walizce (śmiech, — redakcja).
— Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem znajomości z siostrami, które pracują z Waszą Ekscelencją. Widać, że lubią to, co robią.
— Mój główny potencjał — te złote siostry. Nie boję się powiedzieć — święte siostry. Tyle inwestują w pracę z ubogimi, poświęcają im cały swój czas, robią wszystko, co trzeba, i pracują, ile trzeba. Te siostry opowiedziały mi, że do nas zgłasza się coraz więcej kobiet w potrzebie, które nie mają gdzie iść, spodziewają się dziecka lub już urodziły dziecko i nie mają dokąd pójść. Ten dom, który już działa, nie pomieszczał wszystkich potrzebujących pomocy, zacząłem więc zastanawiać się, jak «się rozszerzać». Znaleźliśmy w pobliżu niewielki budynek, ale póki szukaliśmy na niego pieniędzy, właścicielka już sprzedała go. Wtedy pomyślałem, że może nam potrzebne jest coś lepszego i większego. I znaleźliśmy taki dom, który był jeszcze w stanie budowy, ale całkiem odpowiadał naszym potrzebom. Znaleźli się dobroczyńcy z Norymbergi, którzy byli gotowi do finansowania projektu, pod warunkiem że ja wezmę na siebie całą odpowiedzialność. I w cudowny sposób zakończyliśmy ten projekt w rok, a teraz już widzę jego owoce. Widzę, jak te kobiety dają sobie radę, jak one uczą się żyć na nowo, widzę również, że taka inwestycja w ludzi — to najlepsze, co można robić. Teraz wiele z tych komu pomogliśmy, zaczęło przychodzić do kościoła, znalazło w nim swoje miejsce, chociaż nikt na siłę ich nie nawracał. One po prostu zobaczyły inne życie. Teraz regularnie chodzą do spowiedzi, przeprowadzają dzieci. W każdą pierwszą niedzielę odbywa się błogosławienie dzieci i widzę, że one ze swoimi dziećmi stoją pierwsze w kolejce. Ja już zaczynam myśleć, żeby znaleźć jeszcze jeden budynek w pobliżu i rozwijać tę taką potrzebną sprawę. Z radością przyjmę w prezencie, gdyby ktoś chciał nam pomóc.
— Czy była jakaś historia w ciągu trzech lat posługi Waszej Ekscelencji, która pozostawiła szczególny ślad w sercu księdza biskupa?
— W Berdiańsku, gdzie organizowaliśmy podobne centrum socjalne, bardzo imponuje mi praca prowadzona z dziećmi. Tam zrobiono coś na kształt przedszkola i dotąd przychodzi wiele dzieci z rodzin niepełnych. Widzę jak księża zmieniają tam dzieci: one stają się otwarte, interesują się światem, uśmiechają się. Latem przyjeżdża tam dużo dzieci na wypoczynek — część katolików, jednak większość prawosławnych. I tam można znaleźć apostolstwo świeckich: dzieci razem się modlą, śpiewają. Historie kobiet, które znajdują u nas schronienie — to coś naprawdę zadziwiające. Pewna kobieta, matka dwojga dzieci, powiedziała, że dopiero tutaj nauczyła się być matką. Siostry nauczyły ją nie tylko szyć lub gotować, lecz nauczyły tę kobietę lubić swoje dzieci. Takie właśnie historie dotykają serc. Ludzie wdzięczni za to, co robimy.
— Działalność i posługa Waszej Ekscelencji nie ogranicza się wyłącznie do projektów dobroczynnych?
— Katolicy na wschodzie są bardzo aktywni i czynni. Mimo wszystkich trudności i wojny budujemy dwa kościoły, bo mamy taką potrzebę. W Myrhorodzie prawosławni 8 lat przeszkadzali nam uzyskać zezwolenie na budowę. Zaczęła się wojna i wszystko się zmieniło. Wydano zezwolenie, kościół już się buduje. W Melitopolu budowa już skończona. Wszystko odbywa się w całkowitej harmonii — dbamy nie tylko o codzienne potrzeby ludzi, ale także o ich dusze. Dwa skrzydła już funkcjonują na pełną siłę: duszpasterstwo i działalność charytatywna.
Dajemy ludziom Boga i zawsze akcentuję to siostrom, które czasami obawiają się, żeby nikt ich nie oskarżył o prozelityzm. Nie możemy urządzać centrum «szybkiej obsługi» — we wszystkim, co robimy, ma być postrzegany Bóg. Ludzie sami sobie wybiorą: być katolikami lub prawosławnymi, lecz najpierw muszą poznać Boga. Dlatego zachęcam siostry do modlitwy z tymi, co przychodzą, do tłumaczenia im, dlaczego to robimy, skąd to wszystko. Nawet proszę rodziców, żeby przychodzili z dziećmi na akcje rozdania obuwia zimowego, aby dzieciaki czegoś posłuchały, o czymś nowym się dowiedziały. Ludziom trzeba dawać Boga do serca.
— Ilu ludzi dostało już pomoc od centrum socjalnego?
— W ciągu roku społeczną i medyczną opiekę otrzymało ponad dziesięć tysięcy osób. Również rozdaliśmy około 800 par butów dla dzieci. Na obiady codziennie przychodzi od 80 do 100 osób. Znamy je już bez rejestracji. Poznajemy «swoich». Trudno sobie wyobrazić, że tylu ludzi przechodzi przez nasze centrum socjalne. Taka jest prawda, widzimy, jak w oczu niektórych zapala się iskra, nadziei, odnawia się wiara w dobrobyt. Oczywiście, chciałbym widzieć lepsze rezultaty — pragnę, żeby ludzie przyszli do Kościoła. Do katolickiego bądź prawosławnego — nie w tym sens. Niestety, ludzie na to nie mają czasu. Wręcz paradoksalnie — bezdomni nie mają czasu, by przyjść do kościoła. Człowiek nie wie, jak marnotrawić czas, a i tak go brakuje, by odwiedzić nabożeństwo. Oto nad czym należy nam jeszcze pracować.
— Wojna się nie spieszy ustać. Co Kościół może zrobić, żeby ona się skończyła?
— Modlimy się o zakończenie wojny. Nieustannie. Co sobotę mamy rekwiem za poległych. Może oni tam, w innym świecie, wyproszą dla nas ten pokój. Musimy się modlić. Często zadawano nam pytania: «Co Kościół robi, żeby wojna się skończyła?» A co może robić Kościół? Modlić się o ludzi razem z ludźmi. Wspieramy ich, by nie utracili wiary i nadziei. Jeszcze możemy wspierać ich działalnością charytatywną, także to robimy. Zaś politycznych problemów Kościół rozwiązać nie może.
Ludzie już do wszystkiego przyzwyczajeni. Sami nic nie robią. Mówią, że już zmęczyli się. I nie zmuszają polityków do jakichkolwiek działań. Nikt nie dołącza się do procesów, które mogłyby zakończyć wojnę.
— Jak my, ludzie z «ziemi pokoju», możemy dołączyć do wspierania dotkniętych wojną, żeby to było skuteczne?
— Ludzie przyzwyczaili się. Niestety. Raporty o zabitych postrzegane jak coś codziennego. Chciałbym, żeby ludzie włączyli solidarne współczucie. Każdy, kto stracił życie na wojnie, pozostawił mamę, żonę, dzieci i wszyscy oni żyją wśród nas. Nie ma potrzeby zrywać się z miejsca i jechać pomagać w «strefę szarą». Wystarczy się rozejrzeć i pomóc tym, kto jest obok: wdowom, sierotom. Zaczęliśmy zakładać takie wspólnoty — już jest w Sumach, teraz chcemy stworzyć takie w Charkowie — 14 młodych kobiet spotyka się co sobotę, modli się, rozmawia, wspiera się nawzajem w tym, czego każda z nich najbardziej potrzebuje. Potrzebna jest solidarność, ludzkie współczucie.